To będzie już dziesiąty sezon GKM-u w PGE Ekstralidze. Wszyscy w końcu liczą na awans do fazy play-off. Ta sztuka jeszcze im się nie udała. Teraz zarząd postawił na aż trzech Australijczyków. To ma być klucz do sukcesu. Był kreowany na wielką gwiazdę Prezes klubu z Grudziądza negocjował z kilkoma zawodnikami. Głównym ruchem na giełdzie był angaż Jasona Doyle'a, który przyszedł w miejsce Nickiego Pedersena. Mistrz świata wraz z Maxem Fricke'iem ma pełnić rolę pełnowymiarowego lidera zarazem u siebie, jak i na wyjeździe. Ponadto ściągnięto również Jaimona Lidsey'a, zastępując tym samym Frederika Jakobsena. W 24-latku wciąż drzemie ogromny potencjał, którego nie uwolnił przez te kilka lat startów w Fogo Unii Leszno. Mistrz świata juniorów z 2020 roku był kreowany na wielką gwiazdę, a nawet na następcę samego Leigh Adamsa. To właśnie legenda 18-krotnych mistrzów Polski najbardziej naciskała działaczy na podpisanie z nim kontraktu. Ze wszystkich planów wyszły nici, a kontrakt w Grudziądzu ma być lekiem na wszystkie dotychczasowe niepowodzenia. Powinni na to zwrócić uwagę Gdy spojrzymy jednak w statystyki, to już nie jest tak ciekawie. Lidsey miał okazję jeździć tylko i wyłącznie na nowej geometrii toru. Do tej pory startował tam czterokrotnie i zdobył wraz z bonusami 24 punkty w 19 wyścigach. To daje nam zaledwie średnią 1,263 na bieg. Jest to bardzo słaby wynik, który powinien zaniepokoić kibiców GKM-u. Grudziądzanie od lat bazują przede wszystkim na domowych spotkaniach. Wiemy, jakie problemy z grudziądzką nawierzchnią miał przed rokiem Fricke. Po kilku tygodniach musiał interweniować nawet sam tuner Ashley Holloway, bo były uczestnik cyklu Grand Prix był po prostu wolny na tym obiekcie. Nikt w Grudziądzu na pewno nie chciałby powtórki z rozrywki, aby podobne problemy przechodził tym razem Lidsey.