Całe miasto żyje żużlem Przyleciałem do Cardiff w sobotę rano. A może inaczej - przyleciałem do Londynu. Stamtąd na kołach przedostałem się do stolicy Walii. Komunikacja w Wielkiej Brytanii jest świetnie zorganizowana i należy to powiedzieć wprost. Około godziny 15:00 byłem już w Cardiff, gdzie zastałem duże zmiany w organizacji ruchu, wywołane oczywiście turniejem Grand Prix, który był w mieście mocno promowany. Udałem się na stadion, bo chciałem jeszcze zobaczyć ceremonię powitania kibiców i uczestników, która w Cardiff robiona jest z wielką "pompą". Była godzina 15:20, a przed wejściami utworzyły się wielkie kolejki. Ustaliłem, że zaczną wpuszczać ludzi dopiero za dziesięć minut. Już mi coś nie grało, bo pomyślałem "jak oni chcą tak wielką grupę wpuścić w tak krótki czas". Potem jednak zauważyłem, że grupa wcale nie jest taka duża. Idąc na swój sektor wszedłem w ulicę wypełnioną straganami z flagami, szalikami, trąbkami. Panowała na niej świetna atmosfera. Jest też pub, w którym wielu kibiców postanowiło uraczyć się złocistym trunkiem przed zawodami. Pusty sektor. Straszny widok Po raz pierwszy byłem w Cardiff, więc potrzebowałem popytać kilku osób o miejsce odbioru akredytacji, pokój prasowy czy trybunę dla mediów. Wrażenie zrobiła na mnie ogromna chęć pomocy ze strony wszystkich napotkanych osób, co było naprawdę bardzo miłe. Poczułem się jak u siebie. Po chwili zostałem wprowadzony na trybunę prasową. Była godzina 16:10. 50 minut do zawodów. Ochroniarz powiedział mi, że mogę sobie usiąść, na razie nie powinno być zbyt wielu osób. I faktycznie, nie było. Na sektorze byłem sam. Sam jak palec. Czułem się dziwnie. Co prawda widoczność z tego miejsca była gorsza niż z wyższych partii stadionu, ale tak czy inaczej - na litość boską - naprawdę nikogo tam nie było? Zdecydowałem, że pójdę sobie na trybunę położoną wyżej, co było świetnym wyborem. Na tej niższej aż do rozpoczęcia zawodów nikt się nie pojawił. Powtórzę raz jeszcze - widoczność rzeczywiście jest tam nieco gorsza. Ale w złotych czasach Cardiff nawet tam było pełno ludzi. Tylko że te czasy już nie wrócą. Najlepszy tor w historii. Ale to i tak może być ostatnia szansa Zawody były naprawdę ciekawe, a tor w przeciwieństwie do lat ubiegłych, nie był czwartym rywalem każdego uczestnika biegu. Nie było niebezpiecznych sytuacji, a upadek Taia Woffindena wziął się z jego błędu. Dało się to oglądać z dużymi emocjami, nawierzchnię chwalili dosłownie wszyscy zawodnicy. Szkoda tylko, że przyszło znów tak mało ludzi. Organizatorzy długo zwlekali z podaniem dokładnej liczby. Mówi się, że było 30 tysięcy. Ja w to nie wierzę. Moim zdaniem trochę ponad 20. To bardzo, bardzo słaby wynik. Stadion pomieści ponad trzy razy tyle. Mimo krążących wśród dziennikarzy plotek o rzekomej rezygnacji z Cardiff już w sezonie 2024, w niedzielę od razu ogłoszono termin tych zawodów w przyszłym roku. Wiele jednak wskazuje na to, że sierpniowy turniej może stanowić coś w rodzaju ostatniej szansy dla tego miejsca. - Jeśli coś nie wypali, i tak tu wrócimy - usłyszałem od jednego z organizatorów. Jak należy to rozumieć? Zapewne tak, że jeśli znowu przyjdzie za mało kibiców, to Cardiff odpocznie od Grand Prix. Ale cykl tam wróci.