W interesie FOGO Unii Leszno byłoby przeciągnięcie tematu wypożyczenia Maksyma Borowiaka do kwietnia. Wtedy ekstraligowiec uzyskałby najlepszą cenę, bo klub, który znalazłby się w opałach, wyłożyłby każde pieniądze. Unia skasowałaby minimum 300 tysięcy za roczne wypożyczenie. Unia Leszno nie chce robić Borowiakowi pod górkę W Lesznie nie chcą jednak robić zawodnikowi pod górkę. Chcą go wypożyczyć tu i teraz. Najlepiej przed planowaną na najbliższy weekend prezentacją. Cena za wypożyczenie wynosi 200 tysięcy złotych plus VAT. Unia mocno zeszła ze swoich żądań, bo początkowo chciała nawet 300 tysięcy. Na te 200 tysięcy z VAT-em Unia dogadała się już nawet z Polonią, której prezes wcześniej zaprosił do siebie Borowiaka i dogadał się z nim w sprawie warunków indywidualnego kontraktu. Jednak od tamtego czasu prezes Polonii jakoś nie może się złapać na telefon z dyrektorem Unii. A to by najpewniej zamknęło sprawę transferu. Polonia wydaje się bardziej zdeterminowana Polonia, mimo wszystko, wydaje się bardziej zdeterminowana, jak idzie o wypożyczenie Borowiaka. Nie wolno jednak zapominać o ROW-ie, który też gościł Borowiaka i ustalił z nim warunki indywidualnej umowy. Ciągu dalszego jednak nie ma. Najwyraźniej w ROW-ie zastanawiają się, czy warto w to iść? Czy nie lepiej postawić jednak na duet Paweł Trześniewski, Kacper Tkocz. ROW ma o czym myśleć, ale z racji postawy Polonii wciąż jest w grze. W Bydgoszczy nie mają dylematów personalnych, bo poza Franciszkiem Karczewskim nie mają żadnego pewniaka na pozycję juniora. Dla Polonii problemem jest jednak kasa. Te 200 tysięcy plus VAT oraz około 250 za podpis dla Borowiaka, to dla nich duża kwota. Pół miliona rodzi wątpliwości. Transferowa saga trwa Pół miliona za cały ten zakup, to nie jest mało. Z drugiej strony Borowiak jest gotowy do jazdy. Ma swój sprzęt, ma swoje silniki, więc nie trzeba go dodatkowo wyposażać. Klub płaci mu 250 tysięcy za podpis, a potem na bieżąco reguluje premie za punkty i niczym więcej się nie interesuje. To spory komfort. Warto bowiem pamiętać, że są juniorzy, którym nie tylko trzeba dać za podpis, ale jeszcze wyłożyć drugie tyle na uzbrojenie ich w sprzęt. Saga Borowiaka nie chce się jednak skończyć.