Jeszcze przed rokiem o adeptach ścigających się na 250-kach wiedzieliśmy dosyć niewiele. Na piedestał wystawili ich Amerykanie z Discovery, którzy po przejęciu praw do organizacji cyklu Grand Prix zdecydowali o połączeniu rywalizacji tych młodych chłopaków z najważniejszymi zawodami dorosłych żużlowców. Półfinały i finał SGP3 dokoptowano jako swoisty "support’ przed turniejem we Wrocławiu. Z kompletem punktów triumfował w nim Mikkel Andersen, czternastoletni duński talent. Brian Andersen jest dumny z syna W ojczyźnie sporo sobie po nim obiecują. Mikkel cały czas może liczyć na wsparcie swojego słynnego ojca - Briana. Trudno wyobrazić sobie lepsze wsparcie. Jego tata przez sześć sezonów był stałym uczestnikiem cyklu Grand Prix, w 1997 roku udało mu się nawet wygrać turniej w brytyjskim Bradford. Nad Wisłą reprezentował barwy klubów z Poznania, Rzeszowa, Wrocławia, Leszna i Częstochowy. W latach dziewięćdziesiątych nie sposób było go nie zaliczyć do ścisłej światowej czołówki. To właśnie dzięki jego obecności w padoku, Mikkel Andersen tak genialnie dopasowuje się do warunków torowych, jakie zastaje w zawodach. W ojczyźnie sporo sobie po nim obiecują. Ogromny talent, wsparcie legendy - wszystko wygląda na to, że przejście do dorosłego żużla nie powinno mu sprawić większych komplikacji. Problem jest jeden - niestety, nomen omen, nie taki mały. Patrzy na Zmarzlika z góry Widać było to na ostatniej uroczystej gali FIM. Po jej zakończeniu Internet obiegło zdjęcie wszystkich indywidualnych żużlowych mistrzów świata z tego sezonu - Bartosza Zmarzlika, 20-letniego Mateusza Cierniaka i właśnie Mikkela Andersena. W oczy rzuca się jeden szczegół - to czternastolatek był z nich wszystkich najwyższy. Wzrost bywa ogromną przeszkodą dla żużlowca. Czarny sport nie jest dyscypliną stworzoną dla chłopców o posturze koszykarza. Chodzi o problemy z ułożeniem się na motocyklu, nieco toporną sylwetkę takich olbrzymów. Oczywiście, zdarzały się wyjątki. Po indywidualne mistrzostwo świata w minionym wieku sięgali przecież bardzo rośli Michael Lee czy Per Jonsson. Nie są to jednak przypadki liczne. Dużo częściej zdarza się, że obiecujący młodzieżowiec z początku prezentuje się wyśmienicie, a jego wyniki spadają z każdym kolejnym przybranym centymetrem. Tak było chociażby z Karolem Żupińskim, po którym jeszcze kilka lat temu obiecywano sobie bardzo sporo, a w zeszłym roku nie załapywał się on nawet do pierwszego składy Apatora Toruń.