Marian Kaiser urodził się przed II wojną światową w Inowrocławiu, lecz ligowy debiut zaliczył w Stali Gorzów. Współtworzył pierwszy z poważnych "żużlowych klanów", choć jemu i jego bratu Stanisławowi daleko rzecz jasna do choćby Gollobów. Młodszy nigdy nie dorównał umiejętnościami i osiągnięciami starszemu, choć zdarzało mu się występować nawet w finałach Indywidualnych Mistrzostw Polski. Gorzowa nie ma na mapie W 1953 roku zawieszono funkcjonowanie drużyny żużlowej w Gorzowie Wielkopolskim. Marian Kaiser - wraz z między innymi Stanisławem Rurarzem - przeniósł się do Śląska Świętochłowice. W śląskim miasteczku z marszu osiągnął status, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, idola miejscowej społeczności. Jego efektowny styl jazdy stanowił wzór dla wielu młodszych od niego żużlowców, jak choćby Pawła Waloszka, pierwszego polskiego wicemistrza świata czy Józefa Jarmuły, późniejszej legendy Włókniarza Częstochowa. Po dwóch sezonach w biało-niebieskim plastronie, Kaiser został zmuszony do kolejnego transferu. Świętochłowicki klub nie zawieszał swej działalności, przeżywał wręcz swoją złotą erę, jednak jego lider otrzymał powołanie do wojska. Jako żołnierz początkowo reprezentował barwy CWKS-u Wrocław, ale bardzo szybko przeniósł się do innego zespołu wojskowego - Legii Warszawa. Marian Kaiser Deyną żużla Panujący ówcześnie ustrój państwowy dawał spory handicap wojskowym klubom sportowym. Amatorstwo (w kontekście rzecz jasna finansowym) zawodników i polityczne realia doprowadziły do stworzenia rynku transferowego, na którym najcenniejszą walutą było właśnie powołanie do armii. Dość powiedzieć, że w podobny sposób na Łazienkowską trafił również sam Kazimierz Deyna. Mimo solidnych wzmocnień, Legii nie udało się nigdy zdobyć tytułu drużynowych mistrzów Polski. Jednakże to właśnie w jej barwach swój największy indywidualny sukces odniósł Kaiser. W sezonie 1957 był już mocno wyróżniającym się zawodnikiem, ale przed rozgrywanym w Rybniku finale IMP nikt nie dawał mu większych szans na zwycięstwo. Gospodarze byli wówczas ligowym hegemonem, a w swej kadrze mieli największe gwiazdy tamtych czasów - Joachima Maja i Stanisława Tkocza. Ku zaskoczeniu wszystkich widzów, tytuł najlepszego zawodnika w kraju zdobył właśnie zawodnik Legii. Co więcej, nie było to zwycięstwo, które jego przeciwnicy mogliby tłumaczyć fartem czy zrządzeniem losu, a zupełna dominacja! Kaiser zakończył zawody z kompletem 15 punktów, a lokalni gwiazdorzy nie byli nawet w stanie się do niego zbliżyć. Ogromny sukces w krajowym czempionacie, coraz lepsza dyspozycja w lidze i rosnąca reputacja Kaisera (a także status żołnierza i brak zgody rzeszowskiego klubu na wyjazd Floriana Kapały) sprawiły, że jako pierwszy w historii Polak otrzymał on zgodę na roczny staż w najlepszych wówczas rozgrywkach na świecie - lidze brytyjskiej. Przez cały sezon 1959 reprezentował barwy zespołu z Leicester, w którym podpatrywał z bliska największe znamienitości światowego speedwaya. Wrócił do ojczyzny z doświadczeniem, jakim nie mógł pochwalić się żadne inny polski żużlowiec. Złoto przy samochodowych światłach Szybko przełożył je na wyśmienite wyniki. W barwach gdańskiej drużyny (bo żużlową sekcję CWKS-u połączono z tamtejszym Neptunem i przeniesiono nad Bałtyk) rządził i dzielił w ligowych rozgrywkach. Już w sezonie 1960, jako drugi po Mieczysławie Połukardzie Polak w historii, awansował do wielkiego finału IMŚ. Dla zawodnika z zacofanego żużlowo PRL-u znalezienie się wśród ścisłej szesnastki najlepszych zawodników globu było istnym odpowiednikiem zdobycia Mount Everestu. Jakby tego było mało, rok później Kaiser wspiął się jeszcze wyżej. Na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu odbywał się drugi w historii finał Drużynowych Mistrzostw Świata. Na Dolny Śląsk przyjechali między innymi pierwsi w historii triumfatorzy rozgrywek - Szwedzi z Ove Fundinem czy Brytyjczycy z Peterem Cravenem. Na trybunach zasiadło 60 tysięcy kibiców. Data 3 września 1961 roku jest w annałach polskiego żużla zapisana zgłoskami nie tylko złotymi, ale również wielkimi i wytłuszczonymi. Samolot z zagranicznymi zawodnikami przyleciał do Wrocławia z opóźnieniem, przez co zawody nie mogły ruszyć zgodnie z planem, a co za tym idzie zakończyć się przed zmrokiem. Gdy ciemność uniemożliwiała już jazdę na motocyklu, spiker poprosił widzów na trybunach, by ci oświetlili tor reflektorami swoich samochodów. W tak niesamowitym anturażu reprezentacja Polski dokonała sensacyjnego triumfu i o jeden punkt wyprzedziła faworyzowanych Szwedów. Złote medale odebrali: Stanisław Tkocz, Florian Kapała, Mieczysław Połukard, Henryk Żyto i Marian Kaiser, a najwięcej oklasków od wrocławskiej publiczności zebrał ten ostatni - zwycięzca 3 z 4 swoich gonitw i absolutny lider polskiej drużyny. W całym kraju nie było wówczas żużlowca bardziej kochanego przez rodaków. Komuniści wykreślili go z kart historii Niestety, kibice szybko zapomnieli o wielkim Marianie Kaiserze. Z ogromną pieczołowitością zadbały o to PRL-owskie władze. Żużlowcowi z biegiem lat coraz mocniej zaczęła bowiem doskwierać metryka. Nie był on w stanie dalej rywalizować z najlepszymi. W 1966 roku podjął decyzje o rezygnacji z czarnego sportu i ucieczce do RFN-u. Socjalistyczni notable odebrali to za akt największej zniewagi, a co gorsza popełniony przez człowieka znaczącego dla ludu bardzo wiele. Dołożyli wszelkich starań, by Polacy nie pamiętali o nim długo. Kaiserowi odebrano wszelkie odznaczenia i nagrody, nie zezwalano na wymienianie jego nazwiska przez sprawozdawców sportowych. Wybitny żużlowiec, indywidualny mistrz Polski i lider pierwszej złotej reprezentacji Polski nigdy już nie wrócił do swej ojczyzny. Zmarł 10 kwietnia 1991 w Ratyzbonie.