W sobotę w feralnym biegu Pickering średnio wyszedł spod taśmy, ale mądrze rozegrał pierwszy łuk. Napędził się pod bandą i wyprzedził rywali. Wjeżdżając na prostą jednak nagle huknął o tor, prawdopodobnie zahaczając jakimś elementem motocykla. - O mój Boże! - krzyczał przerażony komentator. Wydawało się, że Pickering musi ponieść zdrowotne konsekwencje tego upadku. Prędkość byka ogromna, uderzenie mocne. Tymczasem zawodnik wyszedł z tego bez szwanku - Zawdzięczam to tylko temu, że miałem porządne ochraniacze. Producentowi kasku zawdzięczam życie - pisał Pickering w tym tygodniu. Dzięki solidnemu sprzętowi nie musi nawet robić przerwy w startach. Apeluje do kolegów z toru Australijczyk przy okazji zwrócił uwagę na to, jak ważne jest odpowiednie zabezpieczenie. - Kupujcie tylko porządne, markowe części. To może uratować życie. Nie bierzcie tych tańszych, gorszych jakościowo. Ja miałem szczęście, ale któryś z was może go tyle nie mieć - napisał. Swoją drogą początek sezonu obfituje w upadki i kontuzje. Choćby w ostatnich dniach oprócz Pickeringa kraksy zaliczyli między innymi Nicki Pedersen i Peter Kildemand. Pierwszy z Duńczyków narobił kibicom swojego GKMu sporego strachu, bo upadł naprawdę groźnie. Badania jednak nie wykazały złamań i już w najbliższy weekend pojedzie w PGE Ekstralidze.