Takie rzeczy tylko w polskim żużlu. Zawodnik może mieć kryzys, może jechać gorzej niż rok, czy dwa lata wcześniej, ale na jego konto wpadają olbrzymie pieniądze. Miśkowiak to znane nazwisko w żużlowej branży Weźmy takiego Jakuba Miśkowiaka, który w tym roku zanotował wielki regres, a w klasyfikacji średnich spadł w porównaniu z poprzednim rokiem aż o 19 miejsc, ale swoje zarobił. Z naszych informacji wynika, że otrzymał wynegocjowane przed sezonem 900 tysięcy złotych za podpis na kontrakcie, a dodatkowo otrzymywał premię, czyli 8 tysięcy za każdy zdobyty punkt. Miśkowiak to znane nazwisko w żużlowej branży. Robert Miśkowiak, wujek Jakuba też jeździł na żużlu, w 2004 roku został nawet mistrzem świata juniorów. Jakub też ma ten tytuł. Sukcesy juniorskie i łatka talentu powodują, że kluby od kilku lat zabijają się o niego. Wielki kontrakt z Włókniarzem podpisany przed sezonem 2023 był efektem tego, że Miśkowiak miał inne oferty. To dlatego Włókniarz musiał mu podnieść stawkę za podpis i za punkt. W 2022 zawodnik jeździł w Częstochowie za 700 tysięcy złotych za podpis i 7 tysięcy za punkt, w tym już za 900 i 8. Okrągły milion został w jego kieszeni Łatwo policzyć, że Miśkowiak, mimo słabego, czy też bardzo słabego sezonu (obudził się dopiero w końcówce, zdobył 109 punktów i 17 bonusów) zgarnął blisko 2 miliony złotych. To oczywiście przychód, bo żużlowcy mają wydatki (sprzęt, mechanicy, logistyka), ale w ciemno można założyć, że po odjęciu kosztów Miśkowiakowi został okrągły milion w kieszeni. We Włókniarzu płacą i płaczą. Płacą, bo muszą, jeśli chcą dostać licencję na sezon 2024. Płacą tak dużo, bo w kontrakcie nie zagwarantowali sobie żadnej furtki umożliwiającej obcięcie gaży. Żaden klub takich furtek nie ma. Żużlowcy nigdy by się nie zgodzili na ich podpisanie. Z prostego powodu. Zawodników jest mało i to oni dyktują warunki. Kluby są ich zakładnikami. Jeśli ktoś chce zbudować silny skład, to musi przebijać i licytować płacąc często pieniądze, które w żaden sposób nie oddają wartości danego żużlowca. We Włókniarzu przyznają, że nie był wart tych pieniędzy Pod Jasną Górą przyznają teraz, że Miśkowiak nie był wart tych pieniędzy, które mu płacili. Wcześniej tego nie mówili, bo jakby zawodnik usłyszał, to mógłby się obrazić i pójść gdzie indziej. Inni tylko czekali. Teraz w Częstochowie mogą jednak mówić jasnym tekstem, bo Miśkowiaka już u nich nie ma. Zamienił Tauron Włókniarza na ebut.pl Stal Gorzów. W ciemno można założyć, że dostał co najmniej milion za podpis. A we Włókniarzu Miśkowiak doszedł do tak dużych pieniędzy, bo przez 4 lata startował jako junior. I jako ten był dla klubu bardzo ważny. W żużlu juniorzy decydują o wyniku, robią różnicę, więc Włókniarz dokładał co rok Miśkowiaka, byle tylko go zatrzymać i dać sobie nadzieję na zdobycie medalu. W czasie, gdy Miśkowiak był juniorem, Włókniarz zdobył dwa brązowe medale. To nie jest wina Miśkowiaka To, co dzieje się w żużlu, nie jest oczywiście winą Miśkowiaka ani Włókniarza. W żużlu problemem jest mała liczba zawodników gwarantujących dobry wynik, bądź też dających nadzieję na zrobienie dobrego wyniku. Nieliczni mają wiele ofert i nawet, jak rok, czy dwa jadą gorzej, to i tak zarabiają gigantyczne pieniądze. Nawet jeśli obecny pracodawca będzie chciał ich rozliczyć i zmniejszyć im kontrakt, to zawsze znajdzie się ktoś, kto zapłaci im więcej. Kiedyś Krzysztof Kasprzak po fatalnym sezonie w Stali Gorzów dostał podwyżkę. Wystarczyło, że ówczesny prezes Stali usłyszał o ofercie Motoru Lublin dla Kasprzaka. Nagle niechciany zawodnik dostał pieniądze, jakich wcześniej na oczy nie widział. Stal zapłaciła, bo nie znalazła nikogo lepszego w miejsce Kasprzaka, a nie chciała też pozwolić na to, by Motor wzmocnił się jej zawodnikiem.