Artiom Łaguta przed rokiem zszokował środowisko żużlowe. Rosjanin wyskoczył jak Filip z konopi, wykorzystał 120 procent swojego potencjału i odebrał Bartoszowi Zmarzlikowi tytuł indywidualnego mistrza świata. Pierwszy w historii rosyjski czempion przez cały sezon toczył z Polakiem pasjonujący bój, nikt nie mógł zbliżyć się do prezentowanego przez nich poziomu. Kibice z ogromną ekscytacją czekali na niechybny rewanż, ale niestety nie doszło do niego w tym sezonie. Po inwazji putinowskich wojsk na Ukrainę Łaguta - podobnie jak wszyscy pozostali rosyjscy żużlowcy - został zawieszony do odwołania. Trudno dziś jednoznacznie oszacować kiedy Rosjanie będą mogli wrócić do rywalizacji. Przypadek Łaguty jest o tyle wyjątkowy, iż od pewnego czasu legitymuje się on także polskim paszportem. Prawnicy wrocławskiej Sparty dwoili się i troili w próbach obejścia sankcji, ale ostatnio zaniechali chyba swych starań. Od kilku tygodni nic o nich nie słychać. Artiom Łaguta nie siedzi na tapczanie Mimo przymusowej rozłąki z motocyklem, wciąż aktualny mistrz świata stara się prowadzić bardzo aktywny styl życia, co często udowadnia w swych mediach społecznościowych. Ostatnio opublikował w nich zdjęcie z pucharem za zwycięstwo w zawodach... cross-country, a konkretnie biegu przełajowym na czas. - Pierwsze zawody w tym roku wygrane - napisał z wyraźną nutką ironii. - Niezmiennie mistrz - skomentował fotografię Greg Hancock, jeden z najlepszych żużlowców w historii, a dziś członek sztabu szkoleniowego wrocławskiej Betard Sparty. Zwycięzca zeszłorocznego cyklu Grand Prix gratulacje otrzymał także od Rafała Lewickiego, swego byłego menedżera, który podczas zawieszenia swego zawodnika pomaga Kacprowi Worynie z zielona-energia.com Włókniarza Częstochowa i współkomentuje wraz z Michałem Korościelem turnieje Grand Prix na antenie Eurosportu. Choć Łaguta na fotografii wydaje się równie zadowolony, jak po wygraniu ważnego meczu w PGE Ekstralidze, to z pewnością wolałby wyjechać na tor Stadionu Olimpijskiego niż biegać po lesie. Choćby ze względu na prozaiczną kwestię finansów. Za swój ostatni triumf otrzymał bon zakupowy na 400 złotych, a - jak wynika z nieoficjalnych informacji Interii - Betard Sparta Wrocław płaciła mu 20 razy więcej za wyścigi, w których dojeżdżał do mety przedostatni.