- Nie może być tak, że płacimy miliony, zawodnicy jadą poniżej oczekiwań, a słabą formę tłumaczą tym, że sprzęt im nie pasuje. W takiej sytuacji mówimy: sprawdzam. Tym bardziej że przez ich słabą jazdę straciliśmy sportowo i marketingowo - mówi nam prezes Włókniarza Michał Świącik. Polskie kluby toną w długach. Milionowe kontrakty odbiją się czkawką Włókniarz obliczył straty na 3,2 miliona złotych Straty klubu działacz obliczył na kwotę 3,2 miliona złotych. Na tę kwotę składają się przychody z trzech spotkań play-off i dodatkowa kasa od sponsorów. W każdej umowie reklamowej są bonusy, jeśli drużyna stanie na podium. Włókniarz, jak wiemy, skończył na szóstym miejscu. Już w trakcie sezonu pojawiały się wątpliwości dotyczącego tego, jak wydatkowane są pieniądze, które zawodnicy dostają za tzw. podpis. Zresztą regulamin stanowi, że to jest kasa na przygotowanie do sezonu. - Wiadomo, że jeśli zawodnik zachowuje się normalnie, stara się i profesjonalnie traktuje swoje obowiązki, to my nie sprawdzamy, na co idą pieniądze. Teraz jesteśmy zmuszeni, by to zrobić. To nie będzie nic nadzwyczajnego, bo wiem, że inne kluby regularnie robią taki sportowy audyt - przekonuje prezes Świącik. Michelsen i Drabik zarobili wielką kasę Mikkel Michelsen miał we Włókniarzu gwiazdorski kontrakt na poziomie miliona złotych za podpis i 10 tysięcy za punkt. Z kolei Maksym Drabik miał umowę na 800 tysięcy za podpis i 8 tysięcy za punkt. Drabik w sześciu ostatnich meczach zdobył 22 punkty, co jest dramatycznym wynikiem. Kontraktowany na lidera Michelsen jeździł na poziomie zawodnika drugiej linii, a zarobił za cały sezon 2,1 miliona złotych. Trudno powiedzieć, co będzie dalej. We Włókniarzu przyznają, że jeszcze czegoś takiego nie robili, więc nie wiedzą, jak to się skończy. Jeśli jednak zawodnicy nie udowodnią, że wydali kasę na sprzęt, to może się okazać, że będą musieli zwracać część pieniędzy, jakie otrzymali za podpis. Klub nie ma możliwości dokonania potrącenia za słabą jazdę, bo ten przepis zniknął z regulaminu. Włókniarz może jednak nałożyć kary, co najpewniej skończyłoby się sprawą w Trybunale PZM. Włókniarz ma podejrzenia W Częstochowie słyszymy jednak, że czas zrobić porządek, bo nie może być tak, że klub organizuje miliony, wkłada je do kieszeni zawodnikom, a ci kupują apartamenty i drogie samochody, zamiast inwestować w nowe silniki i swój sportowy rozwój. Taki Drabik prawie w ogóle w tym sezonie nie trenował, jeździł tylko w polskiej lidze, a jeszcze Włókniarz płacił mu dodatkowo za remonty silników. W częstochowskim klubie mają uzasadnione podejrzenia, że miliony wypłacone żużlowcom nie poszły na cele związane z żużlem. Wyjaśnijmy jeszcze, że kwota 3,2 miliona złotych podawana jako strata, to w istocie przychód, jaki stracił klub w związku z brakiem awansu do play-off. Warto jednak dodać, że dodatkowe mecze wiązałyby się także z wydatkami na premie dla zawodników i organizację spotkań. Włókniarz w najlepszym razie zyskałby milion złotych.