W żużlu nie ma wielkich koncernów. Silniki produkuje niewielka manufaktura we Włoszech, a ci, którzy je tuningują, mają warsztaty do złudzenia przypominające warsztaty samochodowe. Niech jednak pozory nikogo nie zmylą. Ci, którzy siedzą zamknięci w tych warsztatach, zarabiają krocie. W trakcie sezonu nie mają życia, ale coś za coś. 100 silników równa się 4 miliony Topowi tunerzy, jak choćby Polak Ryszard Kowalski, robią około 100 silników rocznie. Cena jednego wynosi od 38 do 40 tysięcy złotych netto. Łatwo policzyć, ile wpada do kasy po sprzedaży tego całego pakietu. Jeśli komuś się nie chce, to wyjaśniamy, że chodzi o 4 miliony. Żużlowi tunerzy, podobnie jak dealerzy samochodów, kasują jednak przede wszystkim na serwisach. Jeden taki serwis potrafi kosztować i 10 tysięcy. Kiedyś tunerzy pracowali sami, bo albo nie mieli pomocników, albo mieli góra jednego, więc jak zrobili jeden dziennie, to było wszystko. Teraz ich warsztaty przypominają małe fabryki. 3-4 serwisy dziennie to dla nich żaden problem. Przychód z tych przeglądów to minimum kolejne 4 miliony, choć ludzie, z którymi rozmawiamy na ten temat, przekonują, że jak napiszemy 6 milionów, to też się nie pomylimy. Tunerzy milionerzy. Gollob mówił o tym 10 lat temu Już 10 lat temu Tomasz Gollob mówił, że to nie zawodnicy, ale tunerzy są prawdziwymi krezusami. Dowodził, że ich roczne zyski sięgają miliona euro. Wtedy to było ponad 4 miliony złotych. Teraz te zyski są z pewnością większe. Dotąd mówiliśmy o przychodach sięgających 10 milionów złotych, ale oczywiście taki tuner cały czas inwestuje w sprzęt. Ryszard Kowalski sam kiedyś przyznał, że ani się spostrzegł, jak cena wyposażenia przekroczyła milion złotych. Za 200 tysięcy kupił hamownię. Ma też jednak maszynę do obróbki gniazd zaworowych, która kosztowała dwa razy tyle. Zakład przez lata bardzo się rozwinął. Są tam nie tylko maszyny, ale i komputery, które pomagają w obróbce sprzętu. Inwestują pieniądze i czas Tunerzy inwestują pieniądze, ale przede wszystkim czas. Zakład Kowalskiego w Cierpicach pod Toruniem jest czynny od 8 do 18, czyli 10 godzin, ale często gęsto firma pracuje 12-14 godzin dziennie. Czasami także w święta. Kowalski dzięki współpracy z Bartoszem Zmarzlikiem i medalom, które zdobywają inni korzystający z jego silników zawodnicy, ma wielu chętnych. Zawodnicy, dzwoniąc do niego, nierzadko odbijają się od ściany. Są zapisywani do kolejki, ale nie mają gwarancji, czy i kiedy dostaną jakiś silnik. Niektórzy chwytają się sposób. Sławomir Drabik chcą kiedyś załatwić wejście dla syna, powiedział, że przyjedzie z Andrzejem Gołotą. Kowalski, jako fan boksu od razu się zapalił i oczywiście przystał na taki deal. Polak jest numerem 1 w branży Oczywiście, od czasu do czasu, jak to w życiu, pojawiają się narzekania na silniki Kowalskiego, że słabe, że nie tak szybkie, jak kiedyś, ale gdy Patryk Dudek w maju zrezygnował z usług polskiego tunera, to na jego miejsce czekało kilku chętnych. Kowalski nie jest jedyny. W czołówce tunerskiej są obecnie także Ashley Holloway, Flemming Graversen czy Bert van Essen, a kolejni mechanicy pukają do drzwi. Czołówka ma porównywalne przychody. Nieco mniejsze od Kowalskiego, ale niewiele. Dostają od zawodników wysokie premie za medale Warto dodać, że czasem taki tuner ma jeszcze jakieś ekstra umowy na wyłączność z danym zawodnikiem. Jan Andersson, dziś jest na emeryturze, dostał w 2010 roku 100 tysięcy dolarów premii od Golloba, gdy ten zdobył złoto. Z kolei Tony Rickardsson, 6-krotny mistrz świata, płacił 100 tysięcy funtów za to, żeby mieć priorytet u Carla Blomfeldta. Jego też już nie widać na rynku. Z racji tego, że w grę wchodzą miliony, tunerzy są coraz bardziej aktywni w mediach społecznościowych. Reklamują się, dbają o swoje dobre imię. Kiedy ktoś godzi w ich interes, wytaczają w jego kierunku te najcięższe działa. Kiedy Dariusz Sajdak, mechanik Patryka Dudka powiedział, że Kowalski skończył się 2 lata temu, to ten błyskawicznie odpowiedział mu, publikując na swoim fanpage’u prześmiewczy wierszyk.