Żużlowy trener piątym kołem u wozu Najgorsze w tym wszystkim jest to, że z trenerami nie liczą się same kluby. Prezesi najczęściej sami budują drużyny, obiecują kibicom i sponsorom sukcesy, a jak coś idzie nie tak, winę zwalają na trenerów. W piłce nożnej jest tak, że szkoleniowiec chce mieć realny wpływ na transfery. W żużlu w najlepszym wypadku trener tworzy swoją listę życzeń, ale w rzeczywistości ma niewielki wpływ na to, kto ostatecznie trafi do jego zespołu. - Drużynę należy zacząć budować najpierw od trenera a nie od zawodników. Tymczasem w żużlu jest na odwrót - powtarzał jak mantrę przez laty Marek Cieślak, legendarny trener i menedżer reprezentacji Polski. Swoją drogą to mógł on się pochwalić największym, rekordowym kontraktem w historii. Kiedy przychodził do Unii Tarnów w sezonie 2012 dostał umowę na poziomie 35 tysięcy. Oczywiście na fakturę, więc od tego odliczyć trzeba było koszty ZUS-u i podatki. Taki kontrakt to jednak rzadkość. Cieślak miał nazwisko, Unia potrzebowała sukcesu, a Grupa Azoty (główny sponsor klubu) nie bał się głęboko sięgnąć do kieszeni. Takich pieniędzy w żużlu już jednak później nie było. Przeciętnie trenerzy w PGE Ekstralidze mogą liczyć na zarobki na poziomie od 10 do 20 tysięcy na fakturze. Wszystko zależy od stażu, doświadczenia i uznania. Trenerzy mieszani z błotem Ktoś mógłby powiedzieć, że takie 10 tysięcy na fakturę, to wcale nie jest zły pieniądz. To się zgadza, ale w tym wszystkim należy pamiętać, że trener pracuje nierzadko 12 godzin dziennie 30 dni w miesiącu. Gdy jest sezon, trzeba jeździć na treningi, zawody, pracować z zawodnikami i załatwiać tysiąc innych spraw. To w przeliczeniu daje w skrajnych przypadkach nawet 360 godzin pracy w miesiącu, a zakładając kontrakt na poziomie 10 tysięcy na fakturze, to wyjdzie niecałe 28 złotych na godzinę. Trochę mało.Inna sprawa, że w niższych ligach ta kasa jest jeszcze mniejsza. Trener Marek Cieślak nie przedłużył umowy z ROW-em Rybnik, bo prezes Krzysztof Mrozek oferował mu 8 tysięcy na miesiąc. Doświadczony szkoleniowiec mógł jednak pozwolić sobie na taki wybór. Inni nie mają wyjścia i biorą to, co im się podsunie pod nos.Potem nierzadko jesteśmy świadkami takich obrazków, gdy najbardziej krytykowany ze wszystkich jest nie prezes, nie zawodnicy, a najmniej winny wszystkiemu trener. To on ponosi winę za to, że zawodnikowi nie jedzie sprzęt, albo ktoś uzna, że źle został przygotowany tor. Pewnie dlatego też na rynku trenerskim ciągle brakuje dopływu nowej, świeżej krwi. Ciągle obracamy się wokół tych samych nazwisk, a nowych fachowców po prostu nie ma. Fucha trenera w oczach wielu jest zwyczajnie średnio opłacalna.