Jednym tchem przeczytałem bardzo emocjonalną rozmowę Darka Ostafińskiego ze Sławomirem Drabikiem. Rozmowę szczerą, pełną żalu, trochę przygnębiającą. Przyznam szczerze, że tak poważnego Sławka nie pamiętam. W przejmującym wywiadzie Drabik ściąga maskę żartownisia, gościa wiecznie uśmiechniętego i pokazuje twarz człowieka, który ma uczucia, w którym coś pęka. Drabik senior po raz pierwszy zdradza kulisy trudnej relacji z synem oraz opisuje jak w białych rękawiczkach pozbył się go częstochowski klub. Na stronie Włókniarza jest już odpowiedź w formie stosownego oświadczenia, ale o tym później. Formalnie nikt Sławka nie wyrzucił, sam się wymiksował z kłopotliwego układu. Sęk w tym, że aluzja w jego stronę była jednoznaczna. Lepiej będzie jak się spakujesz. Młody Drabik pozjadał rozumy Maksym był mocno związany z ojcem, lecz sielanka się skończyła. Sławomir dostał od niego soczystego kopniaka i panowie od czterech lat nie zamienili nawet słowa. Teraz nóż w plecy wbił mu jeszcze klub, w którym ma status legendy. Nie jest tajemnicą, że Maksym Drabik po sezonie odejdzie z Motoru Lublin. Tam już mają po dziurki w nosie fochów żużlowca i rozstaną się z nim bez żalu. Po środowisku krąży zresztą opinia, że z Maksymem dzieje się coś niedobrego. 23-latek chodzi własnymi ścieżkami, uważa się za pępek świata, a wszystkie rozumy pozjadał już dawno. Niektórzy podśmiechują się, że najlepszym przyjacielem młodego Drabika jest jego własne wybujałe ego. Dużo wskazuje na to, że młody Drabik wyląduje we Włókniarzu. Prezes Michał Świącik od dawna chorował na młodego. Chciał go ściągnąć do Częstochowy jeszcze kiedy był w Betard Sparcie. Optymiści układali sobie idealny scenariusz, że skoro Sławek pracuje we Włókniarzu i drogi z synem siłą rzeczy przetną się na ich najbliższemu sercu gruncie, to dojdzie do zakopania topora wojennego. Pojednania jednak nie będzie, bo żużlowiec miał rzekomo przy negocjacjach kontraktowych zastrzec, że albo on, albo ojciec. Tak powiedział Sławek. I nie widzę powodów, żeby przepuszczać przez palce jego wersję. Stawiając na szali chłód panujący między obozami Drabików, sprawa śmierdzi na odległość i nie stawia w pozytywnym świetle klubu. Przepraszam, ja w takie zbiegi okoliczności nie wierzę. I tak jak Włókniarz ma zbójeckie prawo do obrony, przedstawienia swojego punktu widzenia (czyt. oświadczenia), każdy z nas, obserwatorów, kibiców ma swój rozum i poskłada sobie klocki do kupy według własnego uznania. Prezesi tancerzami Nikt nie powinien być ważniejszy niż klub. To stara zasada jak świat. Niestety coraz częściej prezesi tańczą jak im zagrają zawodnicy. O zgrozo, szefowie ośrodków, pytają nawet innych żużlowców, czy chcą, żeby dany facet trafił do ich drużyny. Zaczynamy wpadać w jakiś obłęd, bo prezes boi się urazić pana zawodnika, żeby ten przypadkiem w obrazie majestatu nie odwrócił się na pięcie. To tak apropos absurdalnych żądań Maksyma nagabujących do odsunięcia ojca. Jeśli damy komuś palec, to on weźmie zaraz całą rękę. Dla mnie to nic innego, jak jawne przyzwolenie na panoszenie się i bycie świętą krową, a to już autostrada do kwasów wewnątrz zespołu. Normalnie prezes mówił, człowieku, tobie chyba sufit na łeb spadł, pomyliłeś kompetencje. Ty jesteś od jeżdżenia, zdobywania punktów, a nie dyktowania kto może przebywać w parku maszyn. Nie pasuje, do widzenia. Wiadomo jednak, że tak romantycznie już nigdy nie będzie. Ubogi w krajowych żużlowców rynek zmiękczył prezesów, doprowadził do tego, że muszą się obchodzić się z zawodnikami jak z jajkami. Pamiętajmy, że zawodnicy, to teraz cyrk objazdowy. Z drobnymi wyjątkami za nic mają przywiązanie do barw klubowych. Nie ten, to inny. Liczy się kasa, a klub występuje w roli bankomatu. Wyobrażam sobie taką sytuację, że za rok o tej porze Maksyma nie będzie już w Częstochowie i jak trwoga, to do Sławka bez uprawnień trenerskich, które umówmy się są tylko pretekstem. Teraz jest tak, że klub z Częstochowy wszedł na wojenną ścieżkę z kibicami. Fani nie darują prezesowi, że przypuścił zamach na postać pod Jasną Górą pomnikową. Wczytując się w komentarze, nomen omen ich lwia część stanęła murem za Sławomirem Drabikiem. Ale to akurat było do przewidzenia.