Jason Doyle to jedno z najgorętszych nazwisk rynku transferowego w żużlu. Australijczyk na pewno będzie chciał zostać w PGE Ekstralidze, dlatego po spadku Wilków Krosno musi szukać sobie nowego miejsca pracy. Bajeczny kontrakt Doyle'a Nie znamy oficjalnych stawek, za które w tym sezonie jeździ w Krośnie Australijczyk. W przestrzeni medialnej najczęściej padały jednak kwoty 1-1,3 miliona złotych za podpis i 13 tysięcy złotych za punkt. To klasyfikuje Doyle'a w gronie najlepiej zarabiających żużlowców w lidze. Naturalnym wydaje się więc, że zawodnik nie będzie chciał schodzić z pułapu finansowego, na który już wskoczył. Tym bardziej, że zapotrzebowanie na rynku jest. Doyle przydałby się działaczom w Grudziądzu, Toruniu i najpewniej Zielonej Górze, czyli prawdopodobnemu beniaminkowi. Taka gaża oznacza jednak zabezpieczenie w budżecie 3 milionów złotych. Tyle wyjdzie, jeśli Doyle zdobędzie minimum 150 punktów w sezonie. A jest bardzo ostrożna kalkulacja, bo spokojnie stać go nawet na więcej. Czy Doyle jest warty tych pieniędzy? Osobne pytanie, jakie muszą zadać sobie kluby jest takie, czy ta inwestycja po prostu się opłaca. Prawda jest taka, że Australijczyk wcale nie jest gwarantem wygrywania biegów. Szczególnie różnie wiedzie mu się w konfrontacji z liderami innych drużyn. Tu często wypadał po prostu blado. Wystarczy spojrzeć na piątkowy mecz w Toruniu. Doyle był tylko tłem dla miejscowych liderów. Jego tegoroczną formę najlepiej podsumowuje średnia, którą legitymuje się żużlowiec. To 1,944 pkt./bieg, co daje mu dopiero dwudzieste miejsce w rankingu najskuteczniejszych zawodników ligi. To bardzo przeciętny wynik. Nowy klub Doyle'a będzie musiał poważnie zastanowić się, czy jego zakontraktowanie jest warte tak dużych pieniędzy. Chyba, że sam zainteresowany spuści z tonu i obniży swoje żądania.