Mateusz Wróblewski. INTERIA: To było godne pożegnanie z PGE Ekstraligą na świetnie przygotowanym torze. W przeciwieństwie do meczu z Grudziądzem niosła szeroka część toru. Co może pan powiedzieć o przygotowaniu nawierzchni na ten mecz? Janusz Kołodziej, Fogo Unia Leszno: - Okazało się, że tor źle się zachowuje w trakcie sezonu. Prezes na początku sezonu mówił o tym, by dosypać gliny. My z kolei chcieliśmy nauczyć się toru od nowa, a później w razie czego decydować, co z nim zrobić. Dużo pracy włożyliśmy w to, by wreszcie tor ułożyć. Dzięki toromistrzom ta sztuka się udała, za co należą się im wielkie brawa. Gdybyśmy wcześniej mieli tę wiedzę, toby nam to pomogło. Naciskałem o zewnętrzną, bo wiedziałem, że jak przegram start, to trudno będzie coś zrobić na dystansie. Porobiły się też inne linie i mogliśmy przyciąć do krawężnika. Każdy o tym wiedział, przekazywaliśmy sobie tę wiedzę. Gorzów takiego toru u nas nie widział jeszcze. Albo nie chciał widzieć, bo wolał spotkać się w fazie play-off z Toruniem, niż z Grudziądzem. - Wydaje mi się, że nie. Każdemu zależy na wyniku, a dla nas ten mecz był już przecież i tak o czapkę gruszek. Żużel. Unia Leszno wiedziała, że jedzie mecz o nic Jak zmotywowaliście się na ten mecz? Nie wierzę, że nie oglądaliście wcześniejszych spotkań. Z kibiców zeszło ciśnienie, gdy okazało się, że idą na mecz o pietruszkę. - Oczywiście śledziliśmy sytuację. Trudno było się skupić na rozgrzewce, bo cały czas leciał mecz w Zielonej Górze i do ostatnich chwil obserwowaliśmy, co się dzieje. Moje podejście było nieco inne. Obejrzałem tylko ostatni wyścig i byłem w szoku, bo prezes powiedział, że do ostatnich wyścigów będą się losy toczyły i to się sprawdziło. Czyli ciśnienie z was nie zeszło? - Mam wrażenie, że jednak trochę tak. Nie spieszyło nam się do Metalkas 2. Ekstraligi. Tym bardziej, że wszystko nam się potoczyło tak, a nie inaczej. Jesteśmy najbardziej utytułowani, to zasłużony klub, chcieliśmy pokazać, że na spadek nie zasługujemy, a i tak spadliśmy. W moich szeregach luzu jednak nie było, bo chciałem wystąpić jak najlepiej. Myśleliśmy wiele razy co zrobić. Jesteśmy u siebie, można inaczej polewać tor, inaczej się przekładać, o wszystkim rozmawialiśmy... Przed meczem z Gorzowem dobrze wyszło, a w trakcie samego meczu już nawet nie rozmawialiśmy o przełożeniach, tylko którymi ścieżkami jechać. Każdy wiedział, jak ma ustawić motocykl. Po zawodach popłakaliśmy się, bo mimo walki sezon się nie ułożył. Żużel. Co z przyszłością Janusza Kołodzieja w Lesznie? Jako kapitan może pan zabrać głos w temacie transferowym. Kto zostanie w Unii na kolejny sezon, a kto odejdzie? Przeważnie spadkowicza rozbiera się z najlepszych gwiazd. - Tak naprawdę myślimy o wzmocnieniach, a nie rozbieraniu się. To już kwestia prezesa, ja jestem tylko zawodnikiem. A pan pozostanie w zespole? - Dla mnie to nie ma różnicy czy będę jeździć w PGE Ekstralidze czy Metalkas 2. Ekstralidze. Żużel. Zadyma na trybunach w Lesznie. Ochrona gazowała kibiców Co powiedzieliście kibicom w trakcie zadymy na trybunach? Wyszliście do nich całym zespołem. - Andrzej Lebiediew dobrze zareagował. Powiedział żebyśmy całą drużyną do nich wyszli, bo będą jaja na maksa, a gazem strasznie dawało. Uciekaliśmy od tego, bo zaczęliśmy się dusić. Tak naprawdę Grzegorz Zengota opanował sytuację, przemawiał do kibiców. Na szczęście zna dobre przyśpiewki i wiedział co zaśpiewać, by kibiców uspokoić. Żużel. Sezon kontuzji. Meczu z Falubazem najbardziej żal Koniec zmagań ligowych, a co z dalszą częścią pana sezonu? Pozostały dwie rundy SEC i coś jeszcze w planach? - Najchętniej zawiesiłbym kask na kołku. W ogóle nie mam pewności siebie. Mam wrażenie, że motocykl jedzie tam gdzie chce. Objadę dwa turnieje SEC i zobaczymy, co się będzie działo dalej. Gdybym słabo pojechał z Gorzowem, to pewnie już teraz bym odstawił kevlar. Z perspektywy czasu, którego meczu najbardziej żal? Falubaz w domu? - Dużo tego było, jakieś głupie defekty, upadki, kontuzje. Jak się nie układa, to po całości. To, co wyszło, to fakt, że prezes wyhaczył Bena Cooka. I rywale wygrywali gdzie nie powinni, my wszystko przegrywaliśmy. Kiedy ktoś wrócił po kontuzji, to inny zawodnik przestawał jechać. Fatum. To trzeba ogarnąć. Szczęście sprzyja jednak lepszym. Co ma Ben Cook w sobie. Przypomina Janusza Kołodzieja na motocyklu... Przed przyszłym sezonem schudnę. Patrząc na niego to jest potrzebne. W tym sezonie przez kontuzje przytyłem i też mi jest ciężej. A ile pan waży? - Powinienem ważyć 55, a ważę bliżej 60. Długo nie mogłem trenować, to aż kusi żeby coś zjeść, tym bardziej, że ciągle trzyma się wagę. To wymuszona sytuacja. Jak sobie czasami nie odmówić czekoladki w sytuacji, gdy wszystko boli... Niestety ze 3 kilogramy mi przybyły.