W sobotni wieczór spełniło się marzenie tysięcy łódzkich kibiców czarnego sportu, bowiem tamtejsza Moto Arena jeszcze nigdy nie gościła tak znaczącej imprezy międzynarodowej. Pomimo ogromnego prestiżu i wielkich gwiazd w obsadzie, niestety na trybunach nie pojawiło się mnóstwo widzów. Czym to jest spowodowane? Trudno powiedzieć, choć ci którzy postanowili obejrzeć jazdę w lewo na motocyklach bez hamulców na pewno tego nie żałowali. Głośno na jednym z najnowocześniejszych żużlowych obiektów w kraju nad Wisłą było już od pierwszych wyścigów. Wszystko oczywiście za sprawą rewelacyjnie spisujących się reprezentantów Polski. Przeciwnicy nie potrafili zatrzymać na przykład Dominika Kubery, a Kacper Woryna i Patryk Dudek spokojnie wjechali do barażu. Wymarzonego początku nie zaliczył za to Janusz Kołodziej. Lider klasyfikacji generalnej zupełnie nie przypominał człowieka z poprzednich turniejów i na otwarcie dwukrotnie dojeżdżał do mety na trzeciej pozycji. Zimny prysznic podziałał chyba na niego motywująco, bo im dalej w las tym było coraz lepiej. Efekt? Dziewięć "oczek" po fazie zasadniczej i awans do biegu ostatniej szansy. Niestety tak dobrze nie wiodło się Piotrowi Pawlickiemu oraz Bartoszowi Smektale. O ile pierwszy z panów przez całe zawody wyraźnie męczył się na łódzkim obiekcie, o tyle drugi z nich cały czas pojedynkował się o baraż i wypisał się z niego dopiero w ostatniej serii. Zawodnik zielona-energia.com Włókniarza zaliczył wówczas nieco wstydliwą porażkę z Dmitrim Berge, Adamem Ellisem oraz Davidem Bellego, którzy tego dnia byli tłem dla rywali. Fani szybko zapomnieli jednak o niepowodzeniach obu wyżej wymienionych rodaków, ponieważ błyskawicznie ucieszyła ich wyśmienita postawa Patryka Dudka oraz Janusza Kołodzieja w dwudziestej pierwszej odsłonie wieczoru. Zaczęło się źle, bo od upadku żużlowca For Nature Solutions Apatora, ale w powtórce oglądaliśmy już jeden wielki koncert biało-czerwonych. Koncert, który przedłużył się w wielkim finale. Przez jego większą część po turniejowy triumf pędził Dominik Kubera, lecz poddawać nie zamierzał się Janusz Kołodziej. 38-latek czyhał na błąd rywala aż wreszcie dopiął swego i na trzecim okrążeniu przemknął przed przeciwnika i podobnie jak w Guestrow wzniósł w górę największy puchar. Podium sobotnich zawodów uzupełnił Leon Madsen, czyli największy rywal Polaka w klasyfikacji generalnej. Obecnie Duńczyk do prowadzącego Kołodzieja traci już nie cztery punkty, a zaledwie jedno "oczko" które postara się odrobić w decydującej rundzie w Pardubicach. Turniej w Czechach odbędzie się w piątek 23 września. Jest o co walczyć, bo poza złotem zwycięzca znajdzie się w przyszłorocznej edycji Speedway Grand Prix. Czytaj też: Znów tego dokonał. To będzie przyszły mistrz świata?