Tomasz Gollob, Leigh Adams, Darcy Ward i wielu innych - co łączy te osoby? Wszyscy to wielcy mistrzowie jazdy na motocyklu nie tylko żużlowym. Kochają motoryzację, która zabrała im zdrowie. Dziś poruszają się za pomocą wózka inwalidzkiego. Niektórzy jeszcze się łudzą, że medycyna pójdzie do przodu i staną na nogach. Inni już pogodzili się z tym, że to nie będzie możliwe. Ta kontuzja to największy postrach żużlowców O łamaniu kręgosłupa w świecie żużlowym znów zrobiło się głośno. To efekt paskudnego upadku Dominika Kubery podczas kwalifikacji przed Grand Prix Polski na Stadionie Narodowym. To zawodnik nieprzypadkowy, bo określany numerem dwa w polskim żużlu. W wyniku nieszczęśliwego wypadku złamał kręgosłup, a dokładnie krąg Th12. Od sportu odpocznie co najmniej kilka miesięcy. I tak może się cieszyć, bo inni nie mieli tego szczęścia. Na początku sezonu urazu kręgosłupa doznał inny z wielkich mistrzów Chris Holder. Mistrz świata z 2012 roku nabawił się pęknięcia kręgu szyjnego C5. Pauzować ma przynajmniej trzy miesiące. Z powrotem na tor pewnie spieszyć się nie będzie, bo doskonale pamięta, jaka tragedia spotkała jego bliskiego kolegę. Mowa o Darcy Wardzie, który w 2015 roku podczas meczu w Zielonej Górze tak niefortunnie upadł, że złamał kręgosłup i przerwał rdzeń kręgowy. Szanse, aby stanąć kiedyś na własnych nogach daje mu już tylko postęp medycyny. Nie starczyłoby nam czasu, aby wymienić wszystkie tego typu przypadki, które spotkały żużlowców. Ci, którzy "tylko" łamią kręgosłup i nie dochodzi do przerwania rdzenia kręgowego mogą mówić o dużym szczęściu. Bardzo często wracają nawet na tor i jeszcze długie lata jeżdżą na motocyklu. Tą właśnie nadzieją żyje dzisiaj Dominik Kubera, który rozpoczął proces rehabilitacji. - Złamanie kręgosłupa może mieć różny charakter. Na przykład złamanie jednego kręgu, trzonu kręgu lub samej blaszki, łuku kręgowego, złamanie wielopoziomowe - i tak dalej mógłbym wyliczać. To wszystko warunkuje stopień urazu. Nie ma więc czegoś takiego, jak złamanie kręgosłupa. Dlatego przypadek przypadkowi nierówny. Najpoważniejsze są oczywiście przypadki, kiedy złamanie uciska na rdzeń - mówi zaprzyjaźniony z naszą redakcją lekarz, który zjadł zęby na współpracy z zawodnikami. Wkalkulowane ryzyko zawodowe W żużlu przez lata wiele zrobiło się, aby takich przykrych sytuacji uniknąć. W PGE Ekstralidze mamy już bardzo bezpieczne tory. Niektórzy mówią, że są nawet aż za bardzo wymuskane. Są też dmuchane bandy, które częściowo chronią zawodników podczas upadku na łukach. Kontuzje kręgosłupa ciągle jednak się zdarzają. W 2015 roku po pamiętnym wypadku Darcy'ego Warda zapanowała moda na specjalne ochraniacze na szyję. Australijczyk podczas tego feralnego zdarzenia tak wygiął tę część ciała, że doszło do złamania. Wielu żużlowców początkowo rzuciło się na ten ochraniacz, ale z czasem stał się niepraktyczny. Dziś na palcach jednej ręki można by policzyć zawodników, którzy ciągle go stosują. - To bardziej działa na psychikę niż kręgosłup. Podczas solidnego wypadku myślę, że to niewiele pomoże. A ja rozmawiam z zawodnikami i wiem, że ich to rozprasza. Mają ograniczone pole ruchu, a to nie pomaga im w płynnej jeździe - mówi nam lekarz. Kręgosłup zabezpieczany jest z kolei przez inny specjalny ochraniacz, który zawodnicy wkładają pod kevlar. Przypomina on zbroję. Generalnie żużlowcy są w stanie odpuścić ochraniacze na inne części ciała, ale z tego nie zrezygnują nigdy. Ten sport jest jak narkotyk Żużlowcy doskonale zdają sobie sprawę, z jakim ryzykiem wiąże się wyjazd na tor. Większości wcale jednak to nie zraża. Co więcej, zaraz po upadku pada najczęściej pytanie: "kiedy będę mógł wrócić". I te powroty rzeczywiście mają miejsce - nawet, jeśli organizm nie jest już tak sprawny jak dawniej. - Takie kontuzje zawsze zostawiają po sobie ślad. Chyba, że są to złamania trzonu czy blaszki granicznej, to u osoby młodej jest to w stanie się wygoić się niemalże bez śladu. Jednak ten przysłowiowy ślad prędzej czy później się objawia. Zawodnik po takim urazie może być całkowicie sprawny, dlatego bardziej chodzi o to, czy to złamanie nie doprowadziło do jakiegokolwiek defektu neurologicznego - przestrzega nasz rozmówca. Niektórzy słysząc o takich wypadkach pukają się w głowę i pytają, czy warto. Tym bardziej, że los nierzadko ostrzega tylko raz. - Powrót po takim urazie można uznać za względnie bezpieczny. Zresztą zapytam inaczej: "co w żużlu jest bezpieczne?". Gdyby względem żużlowców stosować normalne sposoby kwalifikowania urazów, jak ma to miejsce wśród normalnych pacjentów, to nie wiem, czy zostałoby ich z dziesięciu zdolnych do jazdy - kończy doktor.