Żeby w cyklu GP mieć jakąkolwiek szansę na medal można ewentualnie jeden turniej zawalić, a w pozostałych trzeba już pojechać co najmniej przyzwoicie. U Fricke'a jednak wyglądało to odwrotnie - wyszły mu jedne zawody, a resztę może zaliczyć do nieudanych, może poza tymi w Cardiff i w Pradze, bo tam jednak zdobył po osiem punktów. Szału jednak nie zrobił, bo przecież apetyty po wygranej w Warszawie były nieporównywalnie większe. Na ambicjach jednak się skończyło. Fricke chce, by w końcu włączył się do walki o czołowe lokaty w całym cyklu, a nie tylko pojedynczych zawodach. - Oczywiście, że jestem tam po to, by zostać najlepszym zawodnikiem na świecie. Jest ktoś, kto ma inny cel? Rok temu pokazałem, że potrafię wygrywać nawet w takiej stawce, ale niestety tylko jeden raz. Tym razem zamierzam być bardziej skuteczny, bo wiem jakie błędy popełniłem - mówi żużlowiec GKM-u Grudziądz. Podobne plany ma wielu jego rywali, więc użyjmy tutaj utartego sloganu: "wszystko zweryfikuje tor". Złote dziecko wciąż czeka na wielkie sukcesy Max Fricke mistrzem Australii juniorów został już jako 16-latek, w roku 2013. Zapowiadał się na potężny talent, ale mamy rok 2023, a on na razie do ścisłej, światowej czołówki nie dobił, choć jeździ oczywiście w GP i jakby nie patrzeć, jest w gronie walczących o złoto. Jednak tylko teoretycznie, bo w praktyce wygląda to tak, że Fricke może i jest w stawce, ale do tej pory poza wspomnianą Warszawą oraz Toruniem 2020 raczej niczym się nie wyróżnił. Te dwa turnieje wygrał. W PGE Ekstralidze czeka go zaś duże wyzwanie, bo przeszedł do GKM-u Grudziądz, który w dużym stopniu o niego właśnie oparł swój skład na sezon 2023. Klub czeka na upragnione play-offy i doczekać się nie może. Ma to się w końcu wydarzyć w tym sezonie i właśnie po to ściągnięto Fricke'a, Czugunowa czy Szczepaniaka, w miejsce zawodzących: Kasprzaka i Pawlickiego. Będzie też oczywiście Wadim Tarasienko, który miał roczną przerwę od żużla.