- Wiem, że nie jestem złotym dzieckiem polskiego żużla - powiedział kiedyś. - Po mojej jeździe nie widać, że mam to we krwi. Dlatego zawsze miałem pełną gotowość i oddanie dla ciężkiej pracy. Już w wieku 13 lat Woźniak wiedział, czego chce - On już w wieku trzynastu lat wiedział, czego chce. Pamiętam, jak po treningu, kiedy inni szli na kolację lub spać, on wyciągał z busa motocykl crossowy i dokładnie wszystko czyścił, żeby się przygotować do kolejnego treningu - opowiada jego pierwszy trener Jacek Woźniak. Woźniak pochodzi z 13-tysięcznej Tucholi pod Bydgoszczą. Na żużlu zaczął jeździć w wieku 9 lat na prywatnym torze sąsiada. Potem trafił do Polonii Bydgoszcz. Kiedy był nastolatkiem, mieszkał w budynku przy stadionie. Woźniak pamięta, jak rano biegał, następnie ćwiczył na hali, a po tym wysiłku biegł na zajęcia do technikum. Był pracusiem, nigdy też nie brakowało mu samozaparcia. Egzamin na certyfikat zdał dwa dni po mistrzostwach miniżużla, gdzie pokonał Krystiana Pieszczka. Kradł babci gazety i czytał sportowe strony Woźniak nie wie, jak to się stało, że został żużlowcem. - Pamiętam tylko, że jak byłem mały, to kradłem babci gazety i zaczynałem czytać od ostatniej strony, bo tam były informacje sportowca. Zawsze trafiło się zdjęcie jakiegoś żużlowca - mówił w rozmowie z autorem niniejszego tekstu. Od kilku lat to zdjęcia Woźniaka można znaleźć w sportowej prasie. W 2009 stadion oszalał, kiedy pokonał Darcy’ego Warda i Chrisa Holdera, wtedy dwie wielkie gwiazdy światowego żużla. W Polonii byli z niego dumni. Mówili, że takiego zawodnika nie mieli od czasu Tomasza Golloba. W Bydgoszczy pewnie jeździły do teraz, ale klub miał kłopoty, był w niższych ligach, więc w 2015 roku odszedł do Sparty Wrocław. Kiedy rozmawiał o kontrakcie, to nie interesowały go pieniądze, ale możliwość rozwoju. O tym samym rozmawiał, kiedy przenosił się ze Sparty do Stali Gorzów. To był naturalny krok. Na torze w Gorzowie został mistrzem Polski, osiągał też inne sukcesy. Mistrzem został w 2017 roku, a w następnym sezonie był już w Stali. Przylgnęła do niego łatka zawodnika, którego nie stać na wielkie rzeczy Błyskawicznie zakolegował się z Bartoszem Zmarzlikiem i stał się solidnym zawodnikiem. W lidze jeździł dobrze, bardzo dobrze, ale z czasem przylgnęła do niego łatka żużlowca, który nie jest zdolny do wielkich rzeczy. Kiedy płakał po finale IMP 2017, to ludzie bili mu brawo. Mówili, że taki uczuciowy, ludzki. Kiedy płakał rok temu po przegranym przez Stal finale w Lublinie, to już wszyscy zwracali uwagę, że "ten, to tylko płakać potrafi". Faktycznie jakiś kłopot ze zdobywaniem szczytów miał. W 2020 trener Marek Cieślak wziął go na finał Speedway of Nations, gdzie Polska zdobyła srebro. Woźniak zawalił ważny bieg, a Cieślak potem żałował, że go wziął. Zresztą dzień przed GP Challenge Cieślak mówił otwarcie, że nie widzi szans na awans Woźniaka do cyklu, że powinien się on zastanowić: po co chce tam wchodzić, bo może być czerwoną latarnią. Wyszedł z cienia Zmarzlika Nie ulega jednak wątpliwości, że Woźniak mimo swoich słabości nigdy się nie poddaje. A postęp, jaki zrobił w tym roku, jest gigantyczny. Bezboleśnie przesiadł się na silniki Ryszarda Kowalskiego i już nie raz zaskoczył w lidze. Ewidentnie służy mu to, że w Stali nie ma już Zmarzlika (rok temu zmienił klub). Inna sprawa, że jak Zmarzlik przyjechał z Motorem na mecz do Gorzowa, to unaocznił Woźniakowi, ile mu brakuje do Grand Prix. W jednym z biegów Szymon jechał przed naszym mistrzem i delikatnie odjechał od krawężnika. Zmarzlik tylko na to czekał. Wjechał, odepchnął kolegę bez pardonu, pokazując mu, że na torze nie ma przyjaciół. Woźniak był wściekły, ale teraz najwyraźniej wyciągnął wnioski z tamtej lekcji. Sędziowie w Grand Prix będą mieli za rok dużo roboty z Woźniakiem. Od jakiegoś czasu lubi on kłaść się na torze. Jak widzi, że szansa na dobry wynik ucieka, to szuka kontraktu z rywalem i za chwilę leży. U polskich sędziów trafił już nawet na czarną listę, a kibice czasami mówią, że Woźniak, to "Neymar", bo tak jak słynny Brazylijczyk uwielbia symulować. Pracuś dostał kolejną nagrodę za litry wylanego potu Jego najważniejszą cechą jest jednak pracowitość. Kiedyś Andrzej Rusko ciesząc się z medalu Woźniaka w IMP, przyznał: - Za to, co dotąd zrobił, należał mu się ten sukces. Sport bywa wredny i często nie wynagradza za pot wylany na treningu. Teraz Woźniak dostał nagrodę za kolejne wylane litry potu. I już może się szykować na wielkie wyzwanie, jakim będą starty w GP 2024. Właśnie podpisał milionowy kontrakt ze Stalą na kolejny sezon, ma mocne zaplecze sponsorskie, więc kasy na przygotowanie zaplecza mu nie zabraknie. - Nie czuję, żebym już dotknął mojego sufitu. Wciąż go szukam. Pracuję, szukam rezerw, poprawiam, koncentruję się nad tym, by znaleźć coś, co sprawi, że będę lepszym zawodnikiem. O suficie pogadamy, jak skończę karierę, a na razie walczę. Wszystko w rękach moich, sprzętu i tego pana u góry - powiedział nie tak dawno, dodając, że gdzieś na horyzoncie widzi siebie w mistrzostwach świata. Teraz to się stało.