Ole Olsen jest świetnie znany kibicom polskiego żużla. Wszystko za sprawą skandalu z torem na PGE Narodowym w 2015 roku. Zawodnicy musieli omijać dziury w nawierzchni, zepsuła się też maszyna startowa, a zapasowej nie było. Grand Prix przerwano po trzech seriach. Veltins Arena i PGE Narodowy, czyli dwie wtopy Olsena Olsen tłumaczył, że jest niewinny, że wszystko zrobił, jak należy. Sugerował, że po awarii maszyny startowej zawodnicy powinni jechać na zielone światło. O torze też mówił, jako o wymieszanym według sprawdzonej receptury. Najwyraźniej zgubiła go rutyna. Nie wziął pod uwagę specyficznych warunków panujących na zamkniętym stadionie. Popełnił ten sam błąd, co w 2008 roku w Gelsenkirchen. Wtedy tor na Veltins Arena falował, a swoją konsystencją przypominał plastelinę. Zawody odwołano i przeniesiono do Bydgoszczy, a Olsen jakby nigdy nic poszedł sobie na piwo do restauracji mieszczącej się na obiekcie. Po wpadce w Warszawie nie poszedł na piwo. Wystawił jednak fakturę i poszedł spać do auta. Wiele osób było zdumionych tym widokiem. Zastanawiali się, jak to jest, że gościa, który dostaje milion za ułożenie jednego toru nie stać na dobry hotel. Po pierwszej rundzie GP w Warszawie organizatorzy też długo świecili oczami za błędy Olsena. Procesowali się z grupami kibiców, którzy domagali się zwrotu za bilety. Zastanawiano się, czy w tej sytuacji w ogóle robić za rok kolejne zawody. Przed GP 2016 zorganizowano konferencję, na której Olsen, żując gumę zapewnił, że tym razem wszystko będzie ok. Nie posypał jednak głowy popiołem i tego wielu nie mogło mu wybaczyć Ole Olsen, pedant, który zbudował tor w 10-tysięcznej wiosce 75-letni Olsen w latach 70-tych był wielką gwiazdą duńskiego żużla. Wtedy ten kraj miał właściwie jednego dobrego żużlowca i to był właśnie Olsen. Zenon Plech, nasz zmarły przed dwoma laty mistrz mówił nam kiedyś, że Olsen jeździł w charakterystycznej żółtej skórze i był strasznym pedantem. Po każdym biegu czyścił swój strój szczotką. Zdobył 6 medali mistrzostw świata, w tym trzy złote. Kiedy zakończył karierę, to zbudował własny tor żużlowy w 10-tysięcznym Vojens. Chciał też budować tor w Kopenhadze, miał nawet gotowy projekt, ale zabrakło mu inwestorów. Vojens można jednak nazwać dumą Olsena. Odbyło się tam wiele rund Grand Prix i zawodów o Drużynowy Puchar Świata. Zresztą to właśnie Olsen wymyślił cykl Grand Prix, a pierwsze zawody zorganizował we Wrocławiu. Dyrektorem cyklu był do 2009 roku. Słynął z tego, że urywał się z bankietów organizowanych dzień przed zawodami, żeby podjechać na stadion i sprawdzić, czy gospodarze czegoś nie kombinują. Do Polski Olsen przyjeżdżał na żużel i polowania Do Polski przyjeżdżał nie tylko na zawody żużlowe, ale i na polowania. Wraz ze swoimi przyjaciółmi z koła łowieckiego lubi strzelać do kozłów i dzików. Kiedyś krążyła plotka, że Bydgoszcz zabrała Grand Prix ze Wrocławia, bo tamtejsi działacze zorganizowali Olsenowi polowanie w Borach Tucholskich. - To nieprawda - wyjaśniał swego czasu Leszek Tillinger. W ostatnich latach Olsen stał się budowniczym żużlowych torów. Zaczynał w 2001 roku w Berlinie, gdzie wysypał nawierzchnię na drewnianych paletach. Wtedy padał deszcz i w finale zawodnicy ścigali się na tych deskach. Wygrał Tomasz Gollob. Z czasem Olsen wyspecjalizował się w budowie torów. Zaliczył jedynie wspomniane wpadki w Gelsenkirchen i Warszawie. - W Niemczech to był jednak błąd przewoźnika, który nie przykrył materiału przewożonego z Anglii. Mokrej nawierzchni nie dało się nijak przesuszyć na zamkniętym stadionie Schalke - wspomina Tillinger. Olsen i jego cudowne wynalazki. Nikt takich nie ma Olsen robi tor z pomocą kilku osób. Prócz sprawdzonej grupy ludzi ma też swój sprzęt. To traktor, ciągnik, równiarka, płyty i walce. Zanim jednak maszyny wyjadą na tor, wcześniej Olsen chodzi ze specjalnym przyrządem do mierzenia kątów, który pomaga mu idealnie odtworzyć stworzony projekt toru. Budowa toru zajmuje mu 3-4 dni. Największe wrażenie robi jednak szyna przestawna do równania nawierzchni i walec z drapakiem niwelujący nierówności. Nikt inny nie ma takiego sprzętu. Wynalazki to specjalność Olsena. I nie chodzi wyłącznie o maszyny, ale i też plandekę do przykrywania toru. Pierwszy raz zobaczyliśmy ją w Vojens. Cała polska Ekstraliga korzysta z tej plandeki, choć nie wszystkie z nich zostały kupione u Olsena. Jego plandeka jest stosunkowo droga i kosztuje około 300 tysięcy złotych. Nie ma jednej ceny. Wszystko zależy od tego, jak duży jest tor. W tym roku zmienił się promotor Grand Prix, została nim amerykańska firma Discovery Events, ale Olsen pozostał w grze. Kiedyś sztuczny tor na Stadionie Śląskim w Chorzowie robili Polacy, ale nie wyszło to tak dobrze, jak u Olsena. Proste były źle wyprofilowane i woda po deszczu nie spływała. Geometria była taka, że na torze nie było walki. A na torach Olsena przeważnie jest ściganie. Rundy w Warszawie poza tą feralną, czyli pierwszą, dostarczają wielu emocji. Wiele wskazuje na to, że w tym roku będzie podobnie. A już po zawodach tor będzie demontowany. Ekipa Olsena zrobi to w ciągu 10 godzin. Po wszystkich Olsen wystawi rachunek na 1,3 miliona złotych. Kontrakt na tor jest w euro, a w związku ze słabą złotówką i rosnącym kursem euro, polska strona musi płacić więcej niż kilka lat temu.