90. lat temu urodził się Ronnie Moore. Nowozelandzki żużlowiec dwa razy został mistrzem świata (1954, 1959). Ma też w dorobku trzy tytuły wicemistrzowskie. Ivan Mauger i Barry Briggs, dwie inne sławy żużla z Nowej Zelandii, wyprzedzili Moore’a w liczbie medali (Mauger 6 złotych-3 srebrne-1 brązowy, Briggs 4-3-3), ale sam Briggs przyznał kiedyś, że nie byłoby jego i Maugera, gdyby nie Moore. Przyszli na Moore'a. Nie zmieścili się na stadionie Briggs opowiadał, że Moore w Nowej Zelandii był fetowany niczym Pele czy Elvis Presley. Każdemu jego powrotowi do kraju towarzyszyło prawdziwe szaleństwo. Kiedy na początku lat 60. musiał zawiesić karierę z powodu ciężkiej kontuzji i namówiono go na start w Christchurch, to stadion pękał w szwach. Ludzi przyszło tyle, że nie wszyscy zmieścili się na obiekcie. Tłumy na ulicach były na tyle potężne, że zdecydowano się przerwać turniej ze względów bezpieczeństwa. Moore urodził się w Hobart w Tasmanii, która była częścią Australii, ale zawsze uważał się za obywatela Nowej Zelandii. Miłością do sportu zaraził go tata Les. Stworzył on tor, tzw. ścianę śmierci (lub inaczej: beczkę śmierci) i robił pokazy w całej Australii. Gdy Roonie miał 13 lat, to wyjechał z rodziną do Nowej Zelandii, bo ojciec dostał zlecenie na budowę toru w Christchurch. Już wtedy nastoletni Moore zaczął trenować. Ścigać zaczął się w wieku 15 lat, bo dopiero wtedy mógł uzyskać prawo jazdy. W pierwszych jazdach nie sięgał stopami do podnóżków, ale jakoś sobie radził. Złoto dla zuchwałych. Chirurg pilotów uratował mu finał Jego kariera rozwijała się błyskawicznie. W wieku 17 lat już startował w Anglii dla Wimbledon Dons z gażą 60 funtów tygodniowo. Wtedy też zaliczył swój pierwszy finał mistrzostw świata (1950 rok), w którym zajął 10. miejsce. Jego wielka chwila dopiero miała nadejść. Nikt jednak nie mógł przypuszczać, że pierwsze złoto zdobędzie w tak dramatycznych okolicznościach. Połamał się na turnieju w Danii, do finału zostało 10 tygodni, a lekarze zapakowali mu nogę do gipsu (szczelnie przykrywał on całą kończynę) i powiedzieli, że nie ma co liczyć na szybki powrót, że w zasadzie cały sezon ma z głowy. Wtedy wrócił do Nowej Zelandii i poszedł do chirurga, który zasłynął z tego, że w trakcie II wojny światowej stawiał na nogi pilotów myśliwców po wypadkach. I on pomógł Moore’owi. Zdjął i wyrzucił do kosza gips. W zamian założył gipsowy opatrunek, który można było swobodnie zdejmować z nogi. Potem zastąpił go ortezą. - W przeciwnym razie twoje mięśnie uschną - wyjaśnił lekarz. Połamana kość zaczęła go boleć dopiero w trakcie fety Nikt nie widział w nim kandydata do medalu. On sam też nie robił sobie wielkich nadziei. Po piątym wygranym starcie 80 tysięcy na Wembley zaczęło mu bić brawo, a rywale zaczęli go podrzucać. I dopiero wtedy złamana kość przypomniała o sobie. Poczuł ból. Wtedy to już jednak nie miało znaczenia. W wieku 21 lat został najmłodszym mistrzem świata. W kolejnych latach dołożył dwa srebrne medale i porzucił żużel dla sportów motorowych. Ścigał się samochodami Coopera, a jego rywalami były późniejsze wielkie sławy Formuły 1 Jack Brabham i Stirling Moss. Pierwszy został trzy razy mistrzem świata, a Moss uchodzi za najwybitniejszego kierowcę, który nigdy nie zdobył tytułu. Moore pewnie nie wróciłby do żużla, gdyby nie prośba żony. Ta po urodzeniu bliźniaczek: Kim i Lei, zwróciła mężowi uwagę na to, jak niebezpieczne są wyścigi samochodowe. - W żużlu łamałeś kości, ale przezwyciężałeś to i wracałeś. A w wyścigach, tylko w tym roku, zginęło trzech twoich przyjaciół - powiedziała. Wrócił i zajął szóste miejsce w finale w 1958 roku, a w kolejnym ponownie został mistrzem świata. Za jego plecami były takie sławy jak Ove Fundin i Briggs. Dramatyczny koniec kariery Moore'a Zaliczał kolejne finały, dorzucił trzecie srebro, ale w 1963 roku doznał równie skomplikowanego złamania jak to w 1954 roku i wrócił z rodziną do Nowej Zelandii. Założył sklep motocyklowy, jeździł na żużlu wyłącznie dla frajdy. Dopiero w 1967 roku wrócił do regularnych treningów. Trzy lata później został mistrzem świata par. Wrócił do ligi angielskiej, a przychody Wimbledonu z dnia meczu były większe niż konkurencyjnej drużyny rugby. Sezon 1972 był jego ostatnim w Europie. Potem ścigał się już tylko w kraju. Jego karierę zakończył straszliwy wypadek w połowie lat 70. Uczestniczył w kolizji z Johnem Louisem, po której doznał rozległych obrażeń czaszki (lekarze długo walczyli o jego życie) i stracił słuch. Odzyskał go częściowo po paru latach, ale do ścigania już nie wrócił. Zmarł 18 sierpnia 2018. Do końca był aktywny i promował żużel w swoim kraju. Zobacz również: Mecenas odpowiada na słowa biznesmena. "Nie znam się na praniu"