Dariusz Ostafiński, Interia: Pan jest z tych spokojnych kibiców, czy tych krewkich i żywo dyskutujących na forach? Alan Bochnak, aktor Teatru Powszechnego w Radomiu, kibic żużla: Jak mnie cos ruszy, to jestem aktywny i nie potrafię zamilknąć w sieci. To co pana ostatnio ruszyło? - Finał IMP w Krośnie, który nie doszedł do skutku. Wiedziałem, że pan to powie. Znalazłem w pana mediach społecznościowych post, który zaczyna się od słów: jest mi przykro, jest mi wstyd. - To było pisane na gorąco. Zabrałem wtedy babcię na stadion. Chcieliśmy zobaczyć dobre zawody, a nikt nie wyjechał nawet na próbę toru. Nie potrafiłem wtedy tego zrozumieć. "Wszyscy chowają głowę w piasek" A teraz? - Dalej nie rozumiem, bo choć od wydarzenia minęło kilka miesięcy, to wszyscy nadal chowają głowę w piasek i milczą. Opcji za wiele nie ma. Winny może być klub z Krosna, działacze z centrali, promotor lub zawodnicy, bo się zbuntowali. - Proszę pana, ja bym jeszcze dodał, że wielkie pretensje, może największe mam do mediów. Bo to zostało tak wszystko rozdmuchane, że na moje ukochane miasto wylano kubeł pomyj. Media też się mylą, ale żaden z dziennikarzy nie robił toru, ani też jednak nie odpowiadał za organizację. Także wracam do czterech opcji z prośbą o wybranie jednej. - Jednak to trudne. Zawodnicy od razu zastrzegli, że nie komentują. GKSŻ to samo. Klub najpierw skomentował, a potem przepraszał. Mam piękne wydanie Tygodnika Żużlowego, gdzie nasz toromistrz Grzegorz Węglarz rzucił nieco światło, ale potem też musiał przepraszać i pisać sprostowania. To mi przypomina działania jakiejś zorganizowanej grupy przestępczej, gdzie jak jeden powie coś niewygodnego, to i tak za chwilę przeprasza, bo jest naciskany. Tak to wygląda. Ja śmiało mogę powiedzieć, że to mi się nie podoba. Do mnie nikt nie zadzwoni. Co romantyk z duszą śpiewaka widzi w żużlu? W pana notce na stronie teatru napisano: charyzmatyczny romantyk z duszą zbuntowanego śpiewaka. Co ktoś taki widzi w żużlu? - Emocje. To jest arena. Ja też pracuję na takiej, tylko mniejszej i też muszę wzbudzać emocje. To jest podobne. Swój zawód kocham z powodu tych emocji i z tego samego powodu chodzę na stadion, albo siadam przed telewizorem i oglądam. Poza tym to jest romantyczne. Ja na żużlu pierwszy raz byłem w brzuchu mamy. Może to zabrzmi patetycznie, ale to jest jakby całe moje życie. Pana idolem był Węgier Laszlo Bodi? - Tak. Żałuję, że nie mogłem być w listopadzie na spotkaniu z Bodi. Swoją drogą, to on sam nie zdawał sobie sprawy, jaką legendą jest w Krośnie, jak bardzo jest chwalony. Babcia była na spotkaniu, zrobiła sobie pamiątkowe zdjęcie. Ja też mam takie, ale z młodzieńczych lat. Bodi to był symbol naszej drużyny z Krosna w latach 90.. Podobnie inni Węgrzy, Szatmari i Tihanyi. Rozumiem, że dla pana ci Węgrzy, to były nawet większe gwiazdy niż mistrz świata Doyle, który rok temu jeździł dla Wilków. - To prawda. Kiedyś żużel był inny. Teraz jest profesjonalizacja, a o gwiazdach krążących między klubami mówi się najemnicy. Są tam, gdzie im więcej zapłacą. Jego idolem był Bodi Chyba każdy tak ma. Pan też. - Oczywiście, dlatego nie zarzucam tym współczesnym gwiazdom, że nie oddają serca, a jedynie zwracam uwagę, jak to jest odbierane. Poza tym wiadomo, że człowiek ma sentyment i tęskni za tym, co przeżył w dzieciństwie i dlatego dla mnie symbolem nie jest Doyle, lecz Bodi. On nie startował w Grand Prix, nie był mistrzem, ale dla mojego pokolenia jest najważniejszy. Zdjęcie z Bodim, które posiadam, ma dla mnie szczególne znaczenie. Nie przepada pan za korpożużlem. - Świetne określenie. Wyjaśnię jednak, że nie mam nic przeciwko profesjonalizacji i lepszym standardom, ale pod względem kibicowskim tęsknię za tym starym żużlem. I nawet nie aż tak starym, bo przypomina mi się historia sprzed trzech lat, gdy jechaliśmy w pierwszej lidze z Wybrzeżem. Pojechałem w sobotę do koleżanki do Gdańska, żeby gdzieś przenocować, bo mecz był w niedzielę o czternastej. Rano się obudziłem, założyłem koszulkę Wilków i wyszedłem, ale przed wyjściem koleżanka, co nie jest w temacie i na żużlu nie była, pyta, czy się nie boję. A czego mam się bać, odparłem. I w tym Gdańsku ludzie przywitali mnie fantastycznie. Pytali, czy ja naprawdę z Krosna, mówili, że to niesamowite, że przyjechałem. A ja siedziałem między nimi. Po awansie Wilków spotkałem się jednak z innym kibicowaniem. Nie wszędzie, bo u nas zostało po staremu. W Lublinie też. U innych są jednak sektory i dzielenie, którego nie rozumiem. Ja wolę ten żużel, gdzie jest serdeczność, gdzie można, jak w Opolu, usiąść na kocyku na wale i oglądać zawody. Pana nie ciągnie do filmu i telewizji. Pytam, bo ról teatralnych ma pan bez liku, a tych filmowych niewiele. - Teatr jest miejscem bazowym, bliskim sercu, gdzie chciałbym się realizować. Role ekranowe są przy okazji. Jak agent dzwoni lub wysyła maila z propozycją zagrania w filmie, lub serialu, to ja patrzę do kalendarza i jak mam spektakle, to odmawiam. Teraz do końca kwietnia wiem, co robię. Jak ktoś zapyta 5 kwietnia, czy 15 bym mógł zagrać, to podziękuję, bo jestem zajęty. "Nie jestem polskim Nicholsonem, ani di Caprio" Nie żałuje pan? - Nie należę do tej wąskiej grupy aktorów, którzy są polskimi Jackami Nicholsonami i Leonardo Di Capriami. Często wyobrażenie o naszym zawodzie jest takie, że znani są tylko ci, co są znani. Zapominamy jednak, że w Rzeszowie i innych miastach też są teatry i aktorzy, którzy pracują. Znamy Żebrowskiego i Żmijewskiego, na nich opieramy nasze wyobrażanie o aktorstwie, ale są też inni. A to, że nie ma ich w filmie, nie znaczy, że są gorsi. Ja traktuję siebie, jak skromnego aktora z teatru, który gdzieś tam pojawił się na ekranie i może jeszcze kiedyś to powtórzy. A czy to się na coś przełoży? Nie wiem. To kwestia czasu i szczęścia. Żużlowiec potrafi zarobić nawet i 200 tysięcy w jeden wieczór. Rozumiem, że aktor teatralny może o takiej gaży pomarzyć? - Aktor nie jest w stanie takich pieniędzy zarobić. A już na pewno nie w jeden wieczór. Skoro jednak poruszamy ten temat, to powiem, że ciężko to porównać. Sportowiec ma krótki termin do spożycia. To samo ma baletmistrz. Oni w kilkanaście lat muszą zarobić na całe życie. Ja mam dużo więcej czasu na to. To jeszcze jedno pytanie żużlowo-teatralne. W pana CV mamy teatry w Radomiu, Elblągu i znowu Radomiu. Dwa transfery. Mało? - Dwa transfery i jedno wypożyczenie, bo teraz gram w Operze Krakowskiej. A z tymi transferami to było podobnie. Za każdym razem sam rzuciłem robotę. Jak byłem pierwszy raz w Radomiu, to miałem 27 lat. Byłem młody i pomyślałem, że może trzeba eksplorować świat, więc powiedziałem dyrektorowi, że to mój ostatni sezon, że odchodzę. Koledzy pisali: Alan, ty to masz jaja, bo rzucałem pracę, o której wielu marzyło. Rozesłał swoje CV prawie wszędzie A w Elblągu. - Jak odszedłem z Radomia, to rozesłałem CV prawie wszędzie. I dyrektor z Elbląga zadzwonił i zaprosił na spotkanie. Zapytał, dlaczego Elbląg, a ja na to, że jest lato, a ja tak sobie siedzę w Krośnie i zastanawiam, gdzie mnie nie było. Dodałem, że Elbląg wydaje mi się ekstra. O 9.30 miałem spotkanie, kwadrans później już na próbie do spektaklu "Krakowiacy i Górale". Elbląg pan rzucił? - Po trzech sezonach tam spędzonych dobiłem do trzydziestki. Mnie jubileusze zawsze skłaniają do przemyśleń, więc pomyślałem, że może by tak jeszcze coś i znów rzuciłem, mówiąc, że idę w świat. Zachciało mi się być wolnym strzelcem. Chwilę się udawało. Wtedy zacząłem współpracę z Operą Krakowską. W marcu 2020 przyszedł jednak COVID-19 i zostałem goły i wesoły. Kiedy w 2021 teatr w Radomiu szukał zastępstwa, to przyjechałem i zrobiłem je. I zostałem. Co na to dyrektor? - To już był inny dyrektor, ale z tymi, co się rozstałem, pozostaję w dobrych stosunkach. W każdej chwili mogę normalnie wykonać telefon i porozmawiać bez słuchania pretensji. Aktor z Pierwszej Miłości. "Zdecydowanie pan przesadził" Korona Królów, Pierwsza Miłość, Na Wspólnej, to popularne seriale, ale to prawie cała pana filmowa lista i na dokładkę epizody. - Trochę nad tym ubolewam, bo chciałbym, żeby na ekranie było więcej, ale jak powiedziałem: scena jest priorytetem. Filmy są z doskoku. Jak pisaliśmy o pana wizycie z babcią na stadionie w Krośnie, to napisaliśmy: aktor z Pierwszej Miłości. - Zdecydowanie pan przesadził. Nawet miałem dylemat, czy udostępniać. Tytuł był nadużyciem, ale znam zasady rynku. Wiem, że jakby wspomniał pan rolę teatralną, to nikogo by nie ruszyło, a Pierwszą Miłość, to wiele osób zna. Nawet, jak nie ogląda. Uwielbia wbijać szpilki. Pani polityk go zablokowała "Gdybym został skazany prawomocnym wyrokiem, nie poradzę sobie. Nie mam żony, która może zagadać do prezydenta, że mnie brak, że zimno w domu". Polityczny żart, czy refleksja na temat życia. - Ironia. Lubię wbijać szpilki. Czasami wbijam konkretnej osobie i nikt poza nią tej szpilki nie rozumie, ale nie szkodzi. Czekam na reakcję. A ta szpilka, to była pod adresem panów Kamińskiego i Wąsika. Każdy ma swoje poglądy, ale szczerze się ubawiłem, jak usłyszałem, że żona pana Wąsika ma problem, bo mąż w więzieniu, a ona ogrzewania nie potrafi załączyć i w domu zimno. U mojej dziewczyny też się piecyk gazowy rozwalił. Wróciliśmy z Łodzi, ze spektaklu, jest 1.30 po północy, a tu powódź w łazience. Ja nie jestem złotą rączką, nie mam żadnych zdolności do naprawiania takich rzeczy. I jak żona pana Wąsika to powiedziała, to pomyślałem o tych wszystkich żonach, które mają takich partnerów, jak ja. Moja Patrycja ma awarię pieca i nie ma specjalisty w domu. Jak pan w Radomiu, to z bliska mógł się pan przyglądać sprawie Kamińskiego i Wąsika. Ten pierwszy siedział w więzieniu w Radomiu. - I także dlatego była ta szpilka. A w ogóle to na polu politycznym też bywam buńczuczny. Ostatnio dałem wpis pod postem pani Lichockiej, ale jeszcze mnie nie zablokowała. Natomiast Maria Kurowska, posłanka PiS i burmistrz Jasła już to zrobiła. Jasło z Krosnem mają kosę, więc może dlatego. Jednak wciąż dzwonię i pytam, czemu mnie zablokowali. W żużlu tez ktoś pana zablokował? - Promotor IMP w Krośnie, firma speedwayevents. Zawodnicy jeszcze tego nie zrobili, ale dalej będę zadawał niewygodne pytania, bo tam wszystko stało na głowie, a pan Fiałkowski, pan z GKSŻ traktorem jeździł i nie tylko. Co dalej z Wilkami Krosno? Wilki szybko wrócą do PGE Ekstraligi? - Chciałbym, choć konkurencja jest mocna i trudno będzie. Z drugiej strony ta pierwsza liga jest zawsze ciekawsza, bardziej zacięta. Nie chcę snuć teorii spiskowych, ale powiem, że im większe pieniądze, tym mniej sportu. W pierwszej jest mniej pieniędzy. Nie zmienia to faktu, że chciałbym, żeby wrócili. Będę z nimi. Dwa lata temu też Wilki miały nie wejść. - A weszły. Cóż, jesteśmy małym miastem na skraju Polski, w takim kąciku na Podkarpaciu. Nie wydawało się, że coś z tego będzie, a w pięć lat zbudowano coś na zgliszczach. Rok w Ekstralidze, to mało, ale jednak zaznaczyliśmy swoją obecność. I to mogło trwać, gdyby Motor nie przegrał z GKM-em. I na dokładkę stracił bonusa. Trudno było w to uwierzyć. - Nie jestem wrogiem Motoru. Nawet bywałem na ich meczach, bo z Radomia do Lublina mam najbliżej. Jednak to, że Krosno przegrało w Grudziądzu mniej niż mistrz Polski z Lublina, jest nie do pomyślenia. Nawet kibice Motoru, którzy tłumnie nas odwiedzili przy okazji meczu Wilki - Motor opuszczali nasz stadion mówiąc: przepraszamy za Grudziądz.