Niemyjski urodził się w Elblągu. Tam skończył technikum mechaniczne, ale po ukończeniu studiów w Krakowie, na Akademii Górniczo-Technicznej wylądował na Śląsku i podjął pracę w górnictwie. Mimo tego, iż doszedł do stanowiska nadsztygara, gdy zaczął się okres transformacji ustrojowej, w 1990 roku zrezygnował z pracy w kopalni i zajął się biznesem. Niemyjski wydzierżawił sekcję za 100 tysięcy złotych Założył firmę Jeanette (od imienia córki Żanety) i zaczął sprowadzać elektronikę z Austrii i Niemiec. Przyjeżdżały całe tiry telewizorów, magnetowidów, odtwarzaczy i pustoszały błyskawicznie. Tak chłonny nowoczesnego sprzętu był wówczas polski rynek. Wydzierżawił też od Rosjan wodoloty, które na trasie Krynica Morska - Kaliningrad woziły Polaków po tanią wódkę. Jednym z jego biznesów była również restauracja "Mimoza" w Rybniku-Niedobczycach. To tam usłyszał o żużlu, stając się sponsorem Adam Pawliczka. W końcu, za namową byłego kierownika zespołu ROW-u, Piotra Matlocha, przejął cały rybnicki klub. Tuż przed barażami o utrzymanie w 1991 roku, wydzierżawił sekcję żużlową za jedyne 100 tysięcy złotych i postawił sobie za cel przywrócenie blasku 12-krotnym drużynowym mistrzom Polski. Chociaż ROW był faworytem dwumeczu z Wybrzeżem Gdańsk, a Niemyjski ściągnął do Rybnika wysokiej klasy sprzęt i cenionych mechaników, to I ligi nie udało się uratować. ROW przegrał w Gdańsku 39:51, a u siebie zwyciężył ledwie 48:42. Dwumecz rybniczanom położył Bohumil Brhel, który w pierwszym spotkaniu zdobył tylko jeden punkt. Czech był obrażony na poprzednich działaczy ROW-u, którzy powołali go wcześniej tylko na jeden mecz, a na dodatek miał już wówczas podpisany kontrakt na kolejny sezon ze Stalą Gorzów. Wygrał licytację o mistrza świata Biznesmen się zdenerwował, ale do żużla go to nie zniechęciło. Na sezon 1992 w II lidze zbudował skład, który śmiało mógłby walczyć o mistrzostwo Polski. Do lokalnych gwiazd: Eugeniusza i Antoniego Skupieniów, Mirosława Korbela, Adama Pawliczka i Dariusza Fliegerta dołożył czterech zawodników zagranicznych. Zakontraktowani zostali: Paul Thorp (Wielka Brytania), Jan Staechmann (Dania), wschodząca gwiazda amerykańskiego speedwaya - Billy Hamill, a przede wszystkim ówczesny indywidualny mistrz świata, Duńczyk Jan Osvald Pedersen. O tego ostatniego wygrał licytację z innym milionerem, Zbigniewem Morawskim. Prowadzona przez niego drużyna z Zielona Góry była aktualnym mistrzem Polski, a Pedersen po zakończeniu sezonu 1991 nawet zdążył wystąpić w jej składzie w towarzyskim meczu z mistrzami ligi brytyjskiej, Wolverhampton Wolves. - Niemyjski po prostu przebił Morawskiego. Za sam przyjazd na mecz Duńczyk miał obiecany ryczałt w wysokości 10 tysięcy marek. To były wtedy olbrzymie pieniądze, dla normalnego zjadacza chleba wręcz kosmiczne - przyznał Mirosław Dudek, wówczas mechanik ROW-u Rybnik, a później doradca Niemyjskiego i dealer czeskiej Jawy. Był awans i... długi Drużyna występująca pod nazwą Jeanette ROW Rybnik przeszła ligę jak burza. Z dwudziestu meczów wygrała 18, a jedynie zremisowała w Pile i przegrała 44:46 w Lesznie. Nie przeszkodziły jej ani problemy kadrowe (Jan O. Pedersen wystąpił tylko w dwóch meczach, bo 15 maja na torze w Viborgu zaliczył koszmarny wypadek, w wyniku którego złamał kręgosłup i musiał zakończyć karierę), ani skandal obyczajowy (Eugeniusz Skupień miał romans z żoną Niemyjskiego), ani kłopoty finansowe. Te ostatnie sprawiły jednak, że czas o potędze prysł i po Niemyjskim zostały tylko długi. - Gdyby miał lepszych doradców, to wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. Ludzie, którymi się otaczał, wpuszczali go trochę w kanał. Dużo pieniędzy zostało po prostu roztrwonionych - ocenił Eugeniusz Skupień, jeden z liderów ówczesnej drużyny, któremu finalnie Niemyjski nie zapłacił 70 tysięcy marek. - Na pewno nie znał się na żużlu i podjął sporo niewłaściwych decyzji, ale o niepowodzeniu przesądziło co innego. Sporo pieniędzy zainwestował w budowę przystani do tych swoich wodolotów. Miał się odkuć dzięki kontraktowi z Rosją na import węgla, ale zmarło się tamtejszemu Ministrowi Przemysłu, z którym był dogadany i nagle stracił płynność finansową, a dogadany kontrakt można było wyrzucić do kosza - wyjaśnił Mirosław Dudek. Po jednym sezonie w klubie nie pozostało nic poza długami. Dopiero transfery Eugeniusza (do Polonii Bydgoszcz) i Antoniego (do Włókniarza Częstochowa) Skupieniów, sprawiły, że do kasy wpłynął milion złotych i drużyna była w stanie wystartować w I lidze. Tam w sezonie 1993 powalczyła, ale ostatecznie z dorobkiem 12 punktów zajęła 9. miejsce i znów spadła do II ligi. Został po nim "Rekin" Niemyjskiemu udało się jedno. Rozbudzić wśród rybnickich kibiców marzenia o potędze. Po plakat z Janem Osvaldem Pedersenem przed sezonem ustawiały się tłumy, wyścigi Niemyskiego i innych zaprzyjaźnionych biznesmenów z Billy’m Hamillem maluchami po rybnickim torze, w trakcie meczów, zostały przyjęte z zachwytem, jako powiew amerykańskiego show. Został też "Rekin", który pojawił się wówczas na plastronie i do dziś pozostaje symbolem i maskotką klubu. - To był efekt mojej indywidualnej rozmowy z Niemyjskim. Zaproponowałem mu, że skoro ma nową drużynę, to fajnie by było, żeby również nowym plastronem się wyróżniła. Zrobiłem mu wstępny projekt, zaakceptował i zaczęliśmy działać - zdradził Wacław Troszka, lokalny dziennikarz i wieloletni spiker na meczach ROW-u. - To była prywatna drużyna Niemyjskiego i moja koncepcja była taka, żeby tym plastronem oddzielić ten czas dawnego klubu, który zdobył dwanaście mistrzowskich tytułów i tego nowego - dodał. - Pamiętam, że przed pierwszym meczem z Ostrowem firma, która miała przygotować plastrony, nas wystawiła i musieliśmy ręcznie je kleić z takiej folii samoprzylepnej - wspomniał Troszka. - A dlaczego "Rekin"? To były czasy mojej fascynacji ligą angielską i chciałem, żeby klub miał jakiś symbol na plastronie. Uznałem, że skoro Rybnik ma rybę w herbie, to też powinna to być ryba. A rekin po prostu wydawał mi się atrakcyjniejszy niż szczupak - dodał. "Rekin" się przyjął i do dziś pozostaje symbolem rybnickich żużlowców. Chociaż nie zawsze znajduje się dla niego miejsce na plastronie, to żużlowcy ROW-u już chyba na zawsze pozostaną w środowisku żużlowym "Rekinami". - Projekty plastronów zmieniały się po drodze. W jednym sezonie, za czasów prezesury Aleksandra Szołtyska, ogłoszono nawet wśród kibiców konkurs na projekt plastronu. W efekcie "Rekin" wyszedł taki blady, rozmazany. Pierwszy profesjonalny plastron zaś został zrobiony przez firmę graficzną w 2006 roku. To był bardzo mądrze zrobiony projekt, bo nawet miejsce dla sponsorów się znalazło, a i sam "Rekin" wyglądał najgroźniej - zakończył Troszka.