Prawie dziesięć milionów złotych kluby występujące w PGE Ekstralidze wydały na system zabezpieczenia torów żużlowych przed deszczem. Od sezonu 2022 każdy ośrodek musi posiadać plandekę z odpowiednim certyfikatem oraz odwodnienie liniowe. To efekt największej w historii czarnego sportu umowy z telewizją na pokazywanie spotkań najlepszej ligi świata. Oczywiście dzięki temu udało się uratować wiele ważnych pojedynków, jednak wszystko wciąż nie działa idealnie. Przykład pierwszy z brzegu? Lublin, gdzie dwa ostatnie mecze były katorgą dla kibiców. Starcie z Cellfast Wilkami zaczęło się prawie dwie godziny później niż pierwotnie zakładano. Okazało się wówczas, że plandeka przecieka w paru miejscach i toromistrz musiał dłużej niż zazwyczaj zająć się nawierzchnią. Wczoraj natomiast na obiekt przy Alejach Zygmuntowskich zawitał ZOOLeszcz GKM i choć zawody ruszyły zgodnie z planem, to żużlowcy momentami bardziej niż na walce z rywalami koncentrowali się na omijaniu dziur. Niewiele brakowało, a w jednym z biegów upadłby Nicki Pedersen. Duńczyk zdołał co prawda utrzymać się na motocyklu, ale zjechał na murawę i gdyby tylko mógł ruszyłby z niej prosto do wieżyczki sędziowskiej. Irytacji nie krył także Bartosz Zmarzlik. - Macie te wasze plandeki - krzyknął trzykrotny mistrz świata do komisarza toru według informacji przekazanych przez Kingę Sylwestrzak z Eleven Sports. Napisać, że było gorąco w parkingu, to jak nic nie napisać. Pomimo łatwego zwycięstwa gospodarzy, musieli oni zachować koncentrację do końca, ponieważ jeden zły ruch mógłby zakończyć się ogromnym dramatem. Jacek Ziółkowski bał się o zdrowie zawodników Z przerażeniem zawody oglądał zwłaszcza Jacek Ziółkowski. - Każdy wyścig kosztował nas trochę nerwów. Zawodnicy musieli bardzo uważać. Ja z kolei obawiałem się, żeby nic się nie stało. Kilka razy paru żużlowców wyciągnęło, ale skończyło się na szczęście bez żadnych upadków poza dwukrotnym ściągnięciem opony z felgi - oznajmił menedżer obecnych mistrzów kraju w Mixed Zonie. Zdaniem przedstawiciela miejscowych, błąd popełniono na grubo przed spotkaniem. - U nas przez trzy dni tor był przykryty, bo zapowiadano deszcz. Okazało się, że w tym czasie nie spadła ani kropla. Rozumiem, żeby przykrywać tor kiedy są długotrwałe opady, ale nie wtedy, kiedy pogoda jest dobra. Nie można było go zrobić. Pod spodem skrapla się i następują odparzenia. Gdyby tor był nie przykryty, a spadłby jakiś deszcz, to przy temperaturze ponad dwudziestu stopni i wietrze na pewno by nie zaszkodził w rozegraniu spotkania. Ten tor by po prostu przemókł, wysechł i związał - wyjaśnił swój tok rozumowania. Z jednej strony ma on rację. Z drugiej jednak nie bez znaczenia okazało się dołożenie glinki w przerwie między sezonami. Tor przez to nie zachowuje się tak jak wcześniej - To nie jest tak, że jestem przeciwnikiem zakrywania torów. Po prostu w tym przypadku nie zdało to egzaminu i doprowadziło do tego, że było kilka niebezpiecznych miejsc - podsumował Ziółkowski.