Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Często potwierdzające się polskie przysłowie mówi o tym, że zbyt wielu fachowców w jednym miejscu może spowodować więcej szkody niż pożytku. W żużlu jednak jest to normą. Od kilkunastu lat zawodnicy mają swoje teamy, w których każdy pełni inną rolę. Niektórzy mają kilku mechaników, menedżera, księgową czy masażystę. Co ciekawe, nie tylko najlepszych na świecie stać na takie luksusy. Nawet podczas zawodów młodzieżowych zdarzają się nieco śmiesznie wyglądające sytuacje, w których junior świeżo po licencji między biegami siedzi z nosem w telefonie, a przy jego sprzęcie biega paru dorosłych mężczyzn. Sam młodzian zaś za chwilę wyjeżdża na tor, upada na pierwszym łuku i tyle go widzieli. Spójrzmy, jak to wyglądało kiedyś. Zawodnik miał wówczas co najwyżej jednego mechanika. - Jednego? My mieliśmy dwóch mechaników na ośmiu zawodników - szokuje Bogusław Nowak, były żużlowiec Stali Gorzów. - Nawet w obecnych czasach jeden w zupełności powinien wystarczyć. Jeśli jednak żużlowiec ma środki, żeby utrzymać taki team, to niech to robi. Każdy odpowiada za jakiś element, więc daje to pewien komfort. Potem jednak w parkingu jest bardzo dużo ludzi. Ekipa złożona z zawodnika i msksymalnie dwóch mechaników powinna być dostateczna. W porównaniu do moich czasów to tak czy inaczej jest kosmos. Może i kiedyś było więcej defektów czy różnego rodzaju wpadek. Ale dało się. Taka ilość mechaników musiała nam wystarczyć - dodaje. Wydaje się, że aby zawodnik odpowiednio rozwinął swoje żużlowe umiejętności, musi zaglądać do sprzętu i uczyć się jego zachowań. Wielokrotnie robili to np. Tomasz Gollob czy Bartosz Zmarzlik, czyli najlepsi polscy żużlowcy XXI wieku. - I tu wchodzimy w sens tego wszystkiego. Przecież to podstawowa sprawa, żeby znać swój sprzęt i wiedzieć, jak on funkcjonuje. My po meczu sami myliśmy motocykle. Tym nie zajmował się żaden mechanik. Teraz chłopak po meczu schodzi z maszyny, potem przyjeżdża i wsiada znowu. Niczego więcej nie wie i nie umie. To bardzo złe, bo traci się czucie motocykla. Wychowujemy techniczne, żużlowe kaleki - słyszymy. Częstym wytłumaczeniem dla zawodników jest to, że między biegami po pierwsze nie ma czasu, a po drugie chce odpocząć. Czy zatem da się faktycznie cokolwiek zdziałać przy własnym sprzęcie w ciągu kilku chwil? - Nie wszystko, ale wiele się da zrobić. Zawodnik przeważnie między swoimi biegami ma tych pięć czy dziesięć minut przerwy. Kiedyś wielu żużlowców grzebało przy sprzęcie, zmieniało np. zapłon. Za opony już braliśmy się rzadziej, ale też się zdarzało, jeśli sytuacja tego wymagała. Ja zębatki miałem swoje i to ja je zmieniałem. Sporo rzeczy zawodnik robił samodzielnie. Sprawdzało się ramę pod kątem pęknięć czy innych usterek i już na tym etapie przygotowywało się do kolejnych zawodów. Teraz robi to mechanik i rodzi się pytanie, czy zawsze czyni to dokładnie. To przede wszystkim przecież ma się świecić - kończy Bogusław Nowak. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź