Artiom Łaguta w poprzednim sezonie zgarnął tytuł mistrza świata i ma ochotę na więcej. Rosjanin wypoczął i właśnie ostro przygotowuje się do nowych rozgrywek. Nie stracił nic na animuszu, a wręcz przeciwnie. Jest zmotywowany jak nigdy, aby znów sięgnąć po złoto. Wychowaliśmy potwora na własnej piersi Artiom Łaguta w polskiej lidze pojawił się w sezonie 2008. Startował wtedy w barwach Lokomotivu Daugavpils jeszcze za czasów juniorskich. Już wtedy uchodził za talent, jednak dużo więcej mówiło się o jego bracie Grigoriju, który notował lepsze wyniki, a do tego był wyjątkowo widowiskowy w swojej jeździe. Jednak to kariera młodszego z braci nabrała rozpędu. W zasadzie wszystko zaczęło się od 2010 roku, kiedy Rosjanin wywalczył awans do Grand Prix. Rok później był stałym uczestnikiem cyklu, kiedy to...dał kompletną plamę. Artiom szybko trafił do Ekstraligi. Kolejność była mniej więcej taka - transfer do Włókniarza, awans do Grand Prix, transfer do Polonii Bydgoszcz. Jakkolwiek by nie patrzeć, żaden z tych epizodów nie był dla niego udany. Wszyscy wiedzieli, że ma talent, ale padały też takie stwierdzenia, że wielkiej kariery nie zrobi, bo jest za miękki na żużel i brakuje mu charakteru. Rok 2012 i przygoda w Bydgoszczy zupełnie nie ułożyła się po jego myśli. Wtedy rękę w stronę Łaguty wyciągnął trener Marek Cieślak. Doświadczony szkoleniowiec ściągnął go do Unii Tarnów. Klubu nie było stać na droższego zawodnika, więc Cieślak postanowił zaryzykować. - Zobaczycie, że z niego będzie jeszcze kawał żużlowca - mówił. Łaguta w Tarnowie wypłynął na szerokie wody Słowa Cieślaka okazały się prorocze. Rosjanin zaczął jeździć kapitalnie i po dwóch sezonach był już jedną z największych gwiazd ligi. Zaowocowało to kontraktem do Grudziądza, gdzie tylko umocnił swoją pozycję. W GKM-ie spędził sześć sezonów i stał się stałym uczestnikiem Grand Prix. Powtórki z sezonu 2011 jednak nie było. Rosjanin może nie bił się o medale, ale nie miał żadnych problemów z utrzymaniem. Można powiedzieć, że jego kariera stopniowo nabierała tempa, bo kolejny krok naprzód zrobił po odejściu z Grudziądza i przenosinach do Betard Sparty Wrocław. Ten ruch argumentował chęcią walki o medale w PGE Ekstralidze i realizacją swoich indywidualnych celów. Choć sam się tego nie spodziewał, oba plany zrealizował w ledwie jeden sezon. Ze Spartą wygrał ligę i zdobył złoto, a sam został mistrzem świata. Artiom Łaguta to jeden z najlepiej opłacanych zawodników w polskiej lidze Rosjanin nie miałby szans zaistnieć, gdyby nie polska liga i polskie kluby. Zamieszkał na stałe w Bydgoszczy, gdzie żyje mu się świetnie z rodziną. Jego menedżerem jest Rafał Lewicki, a tunerem Ryszard Kowalski. Całego jego zaplecze tworzą w zasadzie Polacy. To w naszym kraju zarabia miliony, które pozwalają mu żyć na poziomie, inwestować i rozwijać się. Za roczny kontrakt z Betard Spartą Wrocław ma szansę zarobić nawet 2 miliony złotych. To oczywiście zależne jest od zdobytych punktów, ale w jego mistrzowskiej formie nie stanowi to dla niego problemu. Taka gaża plasuje go w ścisłym topie zawodników z najlepszymi zarobkami. Inna sprawa, że do poziomu Bartosza Zmarzlika ciągle mu jest daleko. Wicemistrz świata na mocy nowego kontraktu z Moje Bermudy Stalą Gorzów ma szansę zarobić nawet 4 miliony złotych. Tutaj sytuacja jest jedna nieco inna, bo Zmarzlik w polskim żużlu to postać wyjątkowa. Tak czy inaczej Łaguta ciągle nie ma dość, a jego ostatnie wypowiedzi mogą budzić postrach wśród rywali. - Tak mi się spodobało mistrzostwo świata, że w tym roku chcę to powtórzyć - zapewnia Rosjanin. Ciekawe, co na to jego rywali, w tym Bartosz Zmarzlik czy Maciej Janowski.