Dopiero w Tarnowie poczuł się jak celebryta Bogusław Nowak w rodzinnym Gorzowie kojarzy się tylko i wyłącznie z wielkimi sukcesami. Doskonale oddają to liczby, które dają do myślenia. 70-latek dwanaście razy wraz z macierzystą Stalą stawał na podium drużynowych mistrzostw kraju, w tym aż pięciokrotnie po ostatnim spotkaniu odbierał złoty medal. W parach także trudno było go zatrzymać (5 krążków), a całość ukoronował srebrem w żużlowym mundialu we Wrocławiu w 1977 roku. Mało? W tym samym sezonie legendarny zawodnik założył czapkę Kadyrowa, nagrodę za triumf w finale IMP. Na Śląskiej sympatycy kochali go nawet po zaskakującym odejściu do Tarnowa, gdzie po raz pierwszy poczuł się jak prawdziwa gwiazda. - Po czternastu latach nastała tam pierwsza liga i byłem tam bardzo rozpoznawalny. Był taki moment, że nie mogłem na spokojnie auta zatankować na stacji benzynowej. Każdy chciał podejść, porozmawiać. Oczywiście w Gorzowie czułem uznanie, ale nie było szału jak w Tarnowie - mówił nie tak dawno w wywiadzie z portalem po-bandzie.com.pl. Walczył o historyczny wynik, obudził się tydzień później w szpitalu Bogusław Nowak pomimo zejścia o szczebel niżej, ekspresowo wywalczył wraz z Unią przepustkę do najwyższej klasy rozgrywkowej, gdzie znów imponował regularnością i wysoką formą. Niestety Nic co dobre nie trwa wiecznie. W całej historii czarnego sportu przekonało się o tym mnóstwo zawodników, w tym bohater tekstu, który niestety w wieku 36 lat za sprawą dramatycznego wypadku musiał przymusowo odwiesić kevlar na kołek. Przykre wydarzenie miało miejsce w Rybniku, czyli arenie zmagań finału mistrzostw Polski par klubowych. Tarnowianie jechali tam po historyczny medal, a skończyli z głową pełną niekoniecznie pozytywnych myśli i kilkoma nieprzespanymi nocami. Na domiar złego do kraksy doszło w... biegu dodatkowym o czwarte miejsce. - Obejrzałem się przez ramię, prowadziłem z przewagą niemalże całej prostej. Odczuwając ból ręki, nie chciałem szarżować, ale spokojnie dowieźć do mety zwycięstwo. Odpuściłem trochę manetkę gazu, na ostatni łuk wszedłem z mniejszą prędkością, wydawałoby się bezpieczniej. Nie zauważyłem głębokich dziur w torze i najechałem na nie. Kontuzjowana obolała ręka nie utrzymała kierownicy i przewróciłem się. Upadek był kontrolowany, technicznie usiadłem na boku, ślizgając się po torze. Jednak zawodnicy jadący za mną byli rozpędzeni, czterech ominęło mnie, ale ostatni nie widział mojego upadku i całkowicie zaskoczony najechał na mnie, łamiąc mi kręgosłup - relacjonował żużlowiec na łamach zgg.gosc.pl. Dramaturgii dodawał stan zdrowia poszkodowanego, który przez siedem dni leżał nieprzytomny w jednym z pobliskich szpitali. Na szczęście lekarzom udało się uratować jego życie, lecz do dziś pozostaje on przykuty do wózka inwalidzkiego. - Kiedy Bogusław obudził się na szpitalnym łóżku i zrozumiał, co się wydarzyło, był wściekły, że lekarze nie podjęli ryzyka operacji kręgosłupa. Walka o zdrowie trwała kilka lat - najlepsi ortopedzi, najbardziej renomowane kliniki, nawet szwedzka Klinika Królewska - czytamy na wyżej wspomnianym portalu. Bogusław Nowak na żużel się nie obraził Co najważniejsze, Bogusław Nowak pomimo wielu przykrych doświadczeń, nadal oddaje całe swe serce speedway’owi i do dziś widoczny jest na każdym domowym meczu Stali Gorzów. Legenda często wybiera się także na polskie turnieje Grand Prix, by z perspektywy trybun wspierać swojego największego wychowanka - Bartosza Zmarzlika. Dwukrotny mistrz świata to oczko w głowie 70-latka i zarazem powód do dumy, ale nie jedyny jego uczeń. Na liście znajdują się jeszcze takie nazwiska jak Krzysztof Cegielski czy Piotr Świst. - Na samym początku mocno wpłynął na moją technikę i styl jazdy. Zawsze zwracał uwagę na detale. Dbał, żebyśmy w odpowiedni sposób trzymali ręce na kierownicy. Często nas poprawiał. Poza tym były treningi "na sucho". Wiązaliśmy motory na linkę do drzewa i próbowaliśmy się łamać. To były jego autorskie pomysły, które bardzo mi pomogły - oznajmił aktualny srebrny medalista IMŚ w rozmowie z WP Sportowefakty. Legenda potrzebuje wsparcia kibiców Tradycją urodzinową w naszym kraju i nie tylko jest zdmuchiwanie świeczek i wypowiadanie życzenia. Swoje wielkie marzenie ma także legendarny żużlowiec. - Chciałbym mieć wózek elektryczny, którym można by było poruszać się po schodach i mieć odpowiednio przystosowanego do niego busa. Niestety, ale ja też się starzeje i to na pewno ułatwiłoby mi codzienne funkcjonowanie. Myślę jednak, że są to moje marzenia ściętej głowy, bo w tej chwili koszt wynosi około 50 tysięcy złotych - stwierdził na po-bandzie.com.pl. Wszystko pozostało więc w rękach kibiców. Oficjalnych sygnałów z klubu na temat potencjalnej pomocy jak nie było, tak nie ma. Ośrodek z Gorzowa w tym momencie szykuje się bowiem na drugą eskapadę do Teneryfy. Oby historia zakończyła się happy-endem. Tacy ludzie jak Bogusław Nowak po prostu zasługują na szczęście.