Miniona dekada obfitowała w tragedie na żużlowych torach. W maju 2012 roku, po wypadku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, odszedł Lee Richardson - Brytyjczyk reprezentujący drużynę z Rzeszowa. Nie minął nawet rok, a kibice czarnego sportu usłyszeli o kolejnym dramacie - w argentyńskim szpitalu zmarł Słoweniec Matija Duh. 24-latek nie należał do największych gwiazd czarnego sportu. W polskiej lidze zdążył wystartować w zaledwie 17 wyścigach, na najniższym szczeblu rozgrywek przywdziewał barwy zespołów z Łodzi, Krosna i Ostrowa Wielkopolskiego. Dużo bardziej znany był w swej ojczyźnie, ale tamtejsi kibice bardziej cenili sobie Mateja Zagara i Aleksandra Condę. Dwukrotnie triumfował w młodzieżowych mistrzostwach swojego kraju, pełnił też rolę rezerwowego w Krsko - stolicy słoweńskiego żużla. Był wychowankiem miejscowego AMD. Przed sezonem 2013 Duh podpisał kontrakt warszawski z KSM-em Krosno, po czym wybrał się w podróż do Argentyny. Była to w tamtych czasach bardzo popularna zimowa destynacja dla słabszych żużlowców. Prawo startu w indywidualnych mistrzostwach tego kraju ma każdy, a ich poziom nie jest zbyt wysoki. Niskim kosztem można więc przygotować się do europejskiego sezonu ścigając się na torze, a nie jeżdżąc na nartach czy przerzucając żelastwo na siłowni. Co nie mniej ważne, żużlowiec może przy okazji zwiedzić egzotyczny region świata i uciec od mrozów spowijających Europę o tej porze roku. Matija Duh zginął po uderzeniu w opony Ściganie się w Argentynie ma również niestety drugą, znacznie ciemniejszą stronę. Przasność tamtejszego żużla wiąże się niestety nieodzownie z dużo mniejszym - w porównaniu choćby do turniejów w Polsce - poziomem bezpieczeństwa. Śmierci Matiji Duha można byłoby uniknąć, gdyby tor w Bahia Blanca był przygotowany do ścigania tak, jak obiekty nad Wisłą. Przed wejściem w drugi łuk Słoweniec zahaczył o tylne koło rywala i z impetem wjechał w bandę na wirażu. W Europie obowiązkowe były już wówczas specjalne bandy pneumatyczne, zaś Duh wpadł w ogrodzenie zbudowane z twardych samochodowych opon. Doznał śródczaszkowego wylewu, a jego mózg przestał funkcjonować. Lekarze stwierdzili zgon już 4 dni później. Półtora roku później skandaliczne zabezpieczenia torów doprowadziło do śmierci innego żużlowca, tym razem Polaka. Grzegorz Knapp. Startował on w zawodach w Holandii - kraju wydającym się ostoją cywilizacji, lecz w świecie czarnego sportu uznawanym za egzotyczny, podobnie jak Argentyna. Wychowanek GKM-u Grudziądz też zderzył się z bandą w miejscu, w którym powinien stać "dmuchaniec". Niestety, zamiast niego był tam twardy, drewniany płot.