Afera premiowa, to smutny epilog występu Polaków na mistrzostwach świata w Katarze. Trzeba o tym głośno mówić i w razie możliwości piętnować. Dla wielu zawodników gra w reprezentacji, to chyba zwykłe pójście do pracy, jakiś przykry obowiązek, a nie zaszczyt. Zupełnie nie rozumiem zachowania PZPN-u, który nie potrafi zabezpieczyć kwestii nagród w kontraktach. Tak na wszelkie wypadek, aby uniknąć wszelkich niedomówień. Reprezentacja pokazała nam cztery litery Eskortujemy naszą kadrę do Kataru F16, robimy z tego show na ogromną skalę, traktujemy piłkarzy jak królów, by na sam koniec oni pokazali nam cztery litery. Jak inaczej interpretować powrót z Mundialu w podgrupach. Pojechaliśmy razem, wracamy razem. Kompletnie tego nie rozumiem, że jedni polecieli od razu na wakacje, a drudzy pod osłoną nocy wyłaniali się z samolotu niczym intruzi, na dodatek na lotnisku wojskowym, jakby nie wiadomo, co tam przewozili. Naprawdę guzik mnie obchodzi, że ktoś spieszył się na urlop w ciepłych krajach poleżeć plackiem. Jeden dzień mniej wylegiwania się na plaży nikogo by nie zbawił. Tak nie zachowują się profesjonaliści. Ale z drugiej strony może w sumie dobrze, że zobaczyliśmy jak zarabiający grube miliony piłkarze traktują czekających na nich fanów z czego lwią część stanowiły zawiedzione brakiem w hali przylotów Lewandowskiego dzieci. Warto się zastanowić, czy dalej im kibicować, zdzierać dla nich gardło, bo potem i tak mają nas w głębokim poważaniu. Na litość Boską, polski podatnik płaci za tę szopkę, za powietrzną ochronę, więc masz człowieku obowiązek stanąć przed kamerą i potulnie odpowiadać na pytania dziennikarzy, bo oni nie rozmawiają z tobą dla przyjemności tylko są przedstawicielami kibiców. To skandal, że PZPN nie umie ogarnąć i przywołać do porządku paru gwiazdorków. A butą najwyższych lotów popisał się oficer prasowy, pan Kwiatkowski, który w mało elegancki sposób rzucił do zgromadzonych na lotnisku mediów, iż konferencja prasowa była dzień wcześniej, w Katarze. Nie będę rozwodził się nad rzekomą nagrodą od premiera, rozdawaniem publicznych pieniędzy, bo na samą myśl aż cierpnie mi skóra. Teraz trwa zamiatanie pod dywan, serwowane są nieudolne tłumaczenia, że to dziennikarze wyrządzają największą szkodę, bo drążą ten wątek i rozdmuchują sprawę. Tu nie powinno dojść do jakichkolwiek dyskusji o podziale łupów. Należało honorowo, ładnie podziękować premierowi za niemoralną propozycję i temat uciąć w zarodku. Dobry terminarz jak rozgrzany silnik W ostatni tydzień przed świętami poznamy kalendarz PGE Ekstraligi. Jest to moment w martwym sezonie, w którym dostajemy trochę emocji. Od tego momentu zaczynają spekulacje, media na chwilę budzą się z zimowego snu. No i zawsze przy tej okazji jak bumerang wraca odwieczne pytanie, czy terminarz, korzystny układ meczów ma znaczenie. Moim zdaniem ma. Olbrzymie. Patrząc na kilka lat wstecz telewizja i Speedway Ekstraliga poszły drogą wyrównywania szans w inauguracyjnych kolejkach. Próbowany jest schemat z parowaniem drużyn według siły rażenia i potencjału z uwzględnieniem rozłożenia parasola ochronnego nad beniaminkiem. Zawsze jest tak, że poszczególne zespoły wraz z upływem tygodni różnie łapią formę, wiedzę na temat sprzętu, czy rozgryzienie toru po przerwie zimowej już w warunkach bojowych. Porównuję to z rozpędzaniem samochodu pod górę na zimnym silniku. W takim zastanym, wychłodzonym absolutnie nie wolno odkręcać gazu do końca. Potrzeba dłuższej chwili, aby złapał on temperaturę. Wtedy też chwyta najwyższą wydajność. Mniej pali, ale szybciej i bezpieczniej pracuje. W żużlu, gdy oberwie się na początku, notuje serie bez wygranej wiadomo, że u zawodników i prezesów pojawiają się nerwy, stres i polowanie na czarownice. Każdy chce tego uniknąć, dlatego tego terminarza w klubach wyczekują niczym pierwszej gwiazdki na niebie.