Mama Tomasza Golloba miała złe przeczucia Tomasz Gollob w dniu wypadku był ciągle aktywnym sportowo 46- latkiem. To była słoneczna niedziela. Polski mistrz rano miał zaplanowane zawody motocrossowego w Chełmnie. Po południu planował wystartować w meczu ligowym swojej drużyny z Grudziądza. - Tomek był w piątek na treningu. Mówił, że wszystko jest ok i wspomniał, że w niedzielę rano ma zawody motocrossowe. Zapytałem go nawet, czy musi tam jechać. Odpowiedział, żebym się nie martwił. Trudno mistrzowi świata powiedzieć, żeby tego nie robił - wspomina Zbigniew Fiałkowski, były szef grudziądzkiego klubu oraz przyjaciel sportowca. Złe przeczucia miała także mama zawodnika. - Prosiłam go, żeby tam nie jechał. Miał przecież zawody wieczorem. On powiedział mi, żebym się nie martwiła, a w poniedziałek przyjedzie z Mariolą do mnie na obiad - wspomina ze łzami w oczach. Tak jednak wyglądało życie Tomasza Golloba. Od zawsze związane z motocyklami. Jego kariera żużlowa powoli zmierzała ku końcowi, on sam ograniczał starty, a wolne chwile zagospodarowywał właśnie na motocross. To był jeden z elementów przygotowań do startu w Rajdzie Dakar, który Gollob miał w głowie od wielu lat. Przeklęty upadek Golloba - Takie coś zdarza się raz na milion razy - mówili świadkowie tamtych wydarzeń. To był treningowy przejazd Golloba. Żużlowiec stwierdził, że zrobi jeszcze jedno kółko, aby poprawić swój wynik. Okazało się ono przeklęte. Na zawodnika czekał jego menedżer Tomasz Gaszyński. - Wiedziałem, ile czasu zajmuje przejechanie jednego okrążenia. Tomek jednak nie wracał. Później dostałem informację o wypadku. Kiedy znalazłem się już przy Tomku, wiedziałem, że tym razem mamy do czynienia z bardzo poważnym urazem - wspomina. Moment pechowego upadku pamięta doskonale sam Gollob. Dokładnie opisuje tamto zdarzenia i pierwsze odczucia. - Kierownicą dostałem na wysokości piersi pod sercem. Wtedy złamałem kręgosłup. Uciskał mnie gorset z przodu. Strasznie ciasno i duszno mi było. To były sekundy. Poprosiłem, żeby odpięli mi osprzęt, który chroni kręgosłup. Stwierdziłem po tym, że nie czuję nóg. Potem urwał mi się film. Gollob został przetransportowany śmigłowcem do Wojskowego Szpitala w Bydgoszczy. Tam w trybie pilnym sprowadzony został profesor Marek Harat, który w przeszłości wielokrotnie leczył kontuzję zawodnika i znał go jak nikt inny. W tego typu urazach liczyła się każda sekunda. - Presja czasu była olbrzymia, dlatego, że jedynym czynnikiem poprawiającym rokowania jest czas od urazu do odbarczenia rdzenia, czyli zlikwidowania ucisku. Wykonanie operacji we właściwym czasie, nie gwarantuje jeszcze sukcesu - opowiedział profesor, który dodał, że operacja mistrza trwała 3 godziny. Walka toczyła się nie tylko o sprawność zawodnika, ale także o jego życie. - W tym przypadku mieliśmy do czynienia z bezpośrednim zagrożeniem życia - dodał. Życie Golloba wywrócone do góry nogami Tomasz odzyskał świadomość dopiero w okolicach czwartku, a więc po czterech dniach. Nie miał czucia w nogach, mierzył się z olbrzymimi bólami. - Był na bardzo dużych dawkach silnych leków przeciwbólowych. Miał podawane kilka leków. W tym dwa, które stosowane są w bólach neuropatycznych. Są to leki podawane przede wszystkim w leczeniu padaczki - wytłumaczył profesor Harat. Pierwsze chwile były dla Golloba trudne, kiedy musiał pogodzić się z nową rzeczywistością. Bliscy z otoczenia podkreślali, że stosunkowo szybko zaakceptował konieczność poruszania się na wózku i ciężką walkę o powrót do zdrowia, jednak najbardziej doskwierały mu bóle spastyczne oraz nawracające infekcje układu moczowego. Trwały one miesiącami, latami. Przełomem okazało się zarażenie koronawirusem. - Według mnie ta infekcja spowodowała przestrojenie jego odporności. Organizm Golloba poradził sobie także z infekcją klebsielli w drogach moczowych - dodał profesor, a od tego czasu były żużlowiec rzeczywiście poradził sobie z problemem i może bez przeszkód skupić się na rehabilitacji. - Kiedy odwiedziłem Tomka w szpitalu, zabrałem ze sobą różne suplementy diety, ortezy i cały inny osprzęt, aby się z tym oswajał. Spodobało mi się to, że w rozmowach z nich wyczułem, że nie zatracił takiego genu szefa, którym zawsze się wyróżniał. Tej charyzmy. Martwiło mnie na początku, że więcej niż o ciężkiej pracy mówiło się o jakichś niestandardowych próbach leczenia, ale z czasem się to zmieniło - wspominał z kolei Krzysztof Cegielski, były żużlowiec, który również w wyniku upadku był sparaliżowany od pasa w dół. Po dziesięciu latach udało mu się wstać z wózka. Słowa Cegielskiego dotyczyły natomiast wyjazdu Golloba do Chin na terapię akupunkturą. Zakończyła się ona jednak porażką, a Tomasz wrócił do Polski w jeszcze gorszym stanie. Przez ostatnie pięć lat bywały trudne momenty. Cały czas jednak otrzymywał wsparcie od przeróżnych osób ze środowiska sportowego. Był w kontakcie m.in. z Marcinem Gortatem czy Zbigniewem Bońkiem. Okazuje się, że szczególnym spotkaniem dla Tomasza była wizyta w szpitalu jego odwiecznego rywala z toru Piotra Protasiewicza. Kiedy Gollob wspomina o niej, łzy cisnęły mu się do oczów. - To była piękna historia - wspominają obaj panowie, którzy dziś są normalnymi kolegami. Tomasz Gollob i jego walka o powrót do zdrowia - Czy miałeś myśli samobójcze? - padło pytanie. - Nie, to byłoby zbyt proste dla sportowca - stwierdził ze stanowczością Gollob, który widzi światełko tunelu w walce o powrót do sprawności. Okazuje się, że dzięki intensywnej rehabilitacji odzyskał tzw. czucie głębokie. Cały czas poprawia swój stan i dziś jest samodzielną osobą. Potrafi bez problemów przesiąść się z wózka do samochodu i dojechać, gdzie tylko chce. W niedługim czasie planuje być może kluczową dla siebie operację. Mówi się m.in. o Stanach Zjednoczonych. Taki zabieg daje mu szansę na częściowy powrót do sprawności i odzyskania czucia w nogach. - Moim marzeniem jest start w Rajdzie Dakar. Ciągle o tym myślę. Nie porzuciłem tych marzeń - stwierdził z optymizmem w głosie mistrz świata z 2010 roku.