Maciej Janowski. Choć do wczoraj nie miał w swojej gablocie ani jednego medalu indywidualnych mistrzostw świata, to w świecie żużla jego była mocno ugruntowana. Tytuł mistrza świata juniorów z 2012 roku, 3 juniorskie czempionaty Rzeczypospolitej, Ekstraliga dominowana najpierw za młodu z tarnowskim dream teamem, później już z macierzystą Spartą Wrocław, której został kapitanem. 2 tytuły indywidualnego mistrza Polski. 6 medali zdobytych ma międzynarodowych arenach z reprezentacją. Regularne meldowanie się w czołówce najskuteczniejszych zawodników w najlepszej lidze świata. Porównania do młodszego o 3 lata Bartosza Zmarzlika pisały się same. Zawsze w cieniu Zmarzlika Niestety, Janowski wypadał w nich blado. Wszystko przez to nieszczęsne Grand Prix. To nie jest tak, że wrocławianin woził w nim ogony! O nie, co roku wymienia się go wszak w gronie głównych faworytów do złota. Zazwyczaj na początku sezonu potrafił on zresztą jechać na miarę tych wysokich oczekiwań, zdarzało mu się efektownie wygrywać inauguracyjne turnieje, ale z biegiem miesięcy jego forma zawsze wyraźnie spadała. Często kończyło się w najgorszy dla sportowca - czwartą lokatą w klasyfikacji końcowej. 31-latek plasował się na niej aż czterokrotnie. Co powodowało taki stan rzeczy? Wielu ekspertów sugeruje, że głowa - czynnik najbardziej odróżniający Janowskiego od Zmarzlika. Gorzowianin to maszyna, chodzący wzór profesjonalizmu. Wrocławianinowi bliżej do kolorowych ptaków poprzedniej ery. W 2018 roku Marek Cieślak wyrzucił go z reprezentacji Polski, gdy ten przedstawił zwolnienie lekarskie i zrezygnował ze zgrupowania oraz udziału w zawodach, a później wrzucał do mediów społecznościowych zdjęcia z wyścigów na torze samochodowym. W 2021 roku, kiedy Zmarzlik przełamał klątwę i sięgnął wreszcie po złoto IMP, Janowski zszedł z podium od razu po hymnie. Kibice byli w szoku, bo gdy gorzowianin otwierał szampana, obrażony wrocławianin wkraczał już do szatni. Janowski wreszcie będzie mistrzem? Część środowiska radziła, by nie zwracać uwagi na takie ekscesy. Tłumaczono, że młodzież musi się wyszumieć. Zresztą, takie właśnie oryginały nadają przecież kolorytu naszemu - nomen omen - czarnemu sportowi. Niestety, czas leciał nieubłaganie, obiecujący Maciek zmienił się w zrutynowanego Macieja, a sukcesów w Grand Prix nie było nadal. Wielu sugerowało, że medal nie nadejdzie już nigdy. Wszystko zmienił wczorajszy turniej w Toruniu. Janowski jechał tam jeszcze w gorszym położeniu niż w poprzednich latach. W gronie faworytów do medalu wymieniało się raczej Patryka Dudka, Roberta Lamberta, Daniela Bewleya, nawet Fredrika Lindgrena, ale jemu dotychczasowe rundy poszły na tyle słabo, że bardziej drżano o jego ewentualne utrzymanie w cyklu. Może właśnie to było kluczem do sukcesu? Absolutny brak oczekiwań? 32-letni Maciej Janowski dokonał wreszcie tego, co wróżono mu od debiutu w cyklu. Czy teraz ta maszyna wreszcie się odblokuje? Bądźmy szczerzy, jeśli rzetelnie ocenić jego talent, umiejętności i sprzęt, to śmiało może on pokrzyżować plany Bartosza Zmarzlika na pobicie wszystkich ponadczasowych rekordów IMŚ. Do wszystkich zalet Janowskiego musi jednak dojechać głowa. Czyżby zrobiła to na ostatnim okrążeniu wczorajszego półfinału?