Wkrótce zaś po tym, gdy wszyscy rosyjscy żużlowcy zostali wrzuceni do jednego wora i wykluczeni z udziału w zawodach międzynarodowych oraz rozgrywek dwóch najbardziej prestiżowych lig: polskiej i szwedzkiej, starszy z braci Łagutów, niedawny lider i kapitan Motoru Lublin, powyrzucał z mediów społecznościowych wszystkie posty i zdjęcia dotyczące trzyletniej współpracy z polskim klubem. Po raz kolejny okazało się, że dla tego zawodnika, miłość do polskiego klubu, ma zawsze jeden wymiar... finansowy. Prezes ROW-u Rybnik, Krzysztof Mrozek z tego tytułu, już trzy lata temu nazwał go "perfidną ruską świnią". Ale po kolei. Potrzebował na bilet, więc zapomniał o kontrakcie Charakter Grigorija Łaguty dobrze charakteryzuje anegdota opowiedziana swego czasu przez trenera Marka Cieślaka. Gdy ten był jeszcze szkoleniowcem WTS-u Wrocław, zamarzyło mu się ściągnięcie Rosjanina, wyróżniającego się wówczas w Lokomotivie Daugavpils. Łaguta przebywał akurat w Rosji, startując w zawodach ice speedwaya. Chętnie zgodził się na przyjazd do Wrocławia i rozmowy, pod warunkiem, że klub ze stolicy Dolnego Śląska sfinansuje mu bilet. Tak się też stało. Łaguta przyleciał, porozmawiał, uzgodnił szczegóły, ale poprosił o parę dni do namysłu. Gdy wrocławscy działacze w końcu zaczęli go naciskać by odesłał podpisany kontrakt, najpierw opowiadał, że nie mógł znaleźć działającego faksu, a w końcu... przypomniało mu się, że ma jeszcze kontrakt ważny na kolejny sezon w Lokomotivie Daugavpils. Gdy wyszło na jaw, że prosto z Wrocławia Łaguta pojechał na kolejne zawody ice speedwaya do Niemiec, działacze WTS-u wiedzieli już, że wykorzystał ich ofertę tylko po to, by zaoszczędzić na kosztach podróży z jednego turnieju na drugi. Łaguta pierwszy obrócił się plecami Po sezonie 2010 więcej szczęścia w negocjacjach z Łagutą miał prezes Włókniarza Częstochowa, Marian Maślanka. Ściągnął go pod Jasną Górę, razem z młodszym bratem - Artiomem. Ten drugi miał problemy z aklimatyzacją, punktował przeciętnie, ale Grigorij z miejsca stał się idolem częstochowskiej publiczności. Gdy stery w klubie przejął biznesmen, oskarżony później o kierowanie mafią paliwową, Artur Sukiennik, priorytetem dla niego było podpisanie nowego kontraktu z Rosjaninem. Traktował Łagutę jak syna, spełniał wszystkie jego zachcianki. Zdarzało się, że po świetnych meczach w wykonaniu Rosjanina, wyciągał i wręczał mu rulony banknotów. Kibice też byli zakochani w Rosjaninie, wybierając go nawet na najlepszego żużlowca w historii częstochowskiego klubu! Tym większym szokiem dla fanów i Sukiennika był fakt, że gdy ten trafił pod lupę CBA i CBŚ i nie mógł już tak łatwo szastać pieniędzmi, Łaguta był pierwszym żużlowcem, który odwrócił się do niego plecami. Odmówił przyjazdu na majowy mecz 4. kolejki sezonu 2014, zażądał natychmiastowej wypłaty prawie miliona złotych (370 tysięcy z poprzedniego roku i 600 tysięcy za podpis pod kontraktem na sezon 2014) oraz wymiany użytkowanego przez niego Chevroleta na Ferrari. Sukiennik poprosił o czas do końca czerwca, na wywiązanie się ze zobowiązań, ale Łaguta był nieprzejednany. - Okazuje się, że zależy mu tylko na pieniądzach - skwitował ówczesny szef Włókniarza. - Ktoś mnie najzwyczajniej na opak zrozumiał. Ja nie przepadam za Ferrari, a bardziej gustuję w marce Lamborghini. Ani Ferrari, ani Lamborghini nie chciałem. Powiedziałem tylko, że za te pieniądze co mi Włókniarz zalega, mógłbym pójść do salonu i kupić sobie dwa takie auta - tłumaczył się później w swoim stylu Łaguta, który w sumie w sezonie 2014 wystąpił tylko w 5 meczach Włókniarza. Nawet nie powiedział "przepraszam" Następnym klubem, który "zwariował" na punkcie Rosjanina był ROW Rybnik. Prezes Krzysztof Mrozek wykorzystał fakt, że Łaguta miał za sobą przeciętny sezon 2015 w barwach KS Toruń i zakontraktował Rosjanina w zespole z Górnego Śląska, który po dekadzie wrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej. Łaguta spisywał się świetnie (średnia 2,214 pkt/bieg) i głównie dzięki niemu, beniaminek nie miał żadnych problemów z bezpiecznym utrzymaniem w elicie. W kolejnym sezonie wszystkie sny rybniczan o budowaniu potęgi klubu, prysnęły jednak jak mydlana bańka. Po czerwcowym meczu derbowym z Włókniarzem Częstochowa, okazało się, iż w organizmie Rosjanina wykryto meldonium. Tłumaczenie sportowca od początku były mętne. Opowiadał, że najpewniej podano mu niedozwolony środek w łotewskim szpitalu, gdzie przebywał parę dni, po upadku na motocrossie. Klub postanowił stanąć jednak po jego stronie w walce o uniewinnienie. Nic to rybniczanom nie dało, poza faktem, iż podpadli w tej sposób władzom PGE Ekstraligi i PZM. ROW, gnębiony kontuzjami pozostałych liderów, zleciał z ligi, a Łaguta finalnie został ukarany 21 miesiącami zawieszenia. Gdy emocje nieco opadły, w grudniu 2017 roku, Rosjanin przyjechał do Rybnika i spotkał się z kibicami. Ci udzielili mu ogromnego wsparcia, ale oczekiwali jednego prostego słowa "przepraszam". Łaguta pięknie opowiadał o treningach z synem i innych drugorzędnych sprawach, ale słowa "przepraszam" z ust nie wydusił. Zadeklarował za to, że po zakończeniu dyskwalifikacji, będzie startował w barwach ROW-u. Prezes Mrozek nazwał do "świnią"! Słowa te powtórzył dokładnie rok później, gdy powoli szykował się już do powrotu na tor. W wywiadzie dla telewizji klubowej, stwierdził wprost, że w sezonie 2019 pomoże rybniczanom w awansie do PGE Ekstraligi. Nikt nawet nie wyobrażał sobie innego scenariusza. Tymczasem dwa miesiące później, w lutym 2019 roku, uśmiechnięty Grigorij Łaguta zapozował do zdjęcia z prezesem Motoru Lublin, Jakubem Kępą, informując, iż będzie reprezentował barwy beniaminka PGE Ekstraligi - Motoru Lublin. Dla śląskich kibiców i działaczy ROW-u był to policzek w twarz. To wtedy prezes Krzysztof Mrozek zwołał słynną konferencję prasową, podczas której nazwał Łagutę "perfidną ruską świnią". Spotkała go za to cała masa krytyki. Musiał się też tłumaczyć ze swych słów w prokuraturze. Dziś pewnie znalazłoby się wielu kibiców, którzy by bili Mrozkowi brawa za te słowa. Łaguta podpadł fanom, nie tylko brakiem komentarza odnośnie wojny i usunięciem zdjęć w barwach Motoru Lublin. Podczas zgrupowania lubelskiej drużyny w Hiszpanii wyraźnie, w rozmowach z kolegami z drużyny, podkreślał, po czyjej stronie w tej wojnie się opowiada. Jedna z takich dyskusji zakończyła się ponoć ostrym spięciem z Mikkelem Michelsenem (chociaż obie strony oficjalnie temu zaprzeczają), który nie był w stanie dłużej słuchać wynurzeń Łaguty o inwazji Rosji na Ukrainę. Wierzy, że zabici Ukraińcy, to aktorzy! Nieco szerzej opowiedział o poglądach Griszy i wielu innych Rosjan mieszkających w łotewskim Daugavpils, były już mechanik rosyjskiego zawodnika - Dariusz Sajdak. Trzy dni spędzone w otoczeniu tych ludzi, pozwoliły mu przejrzeć na oczy. - Mówili, że w Ukrainie jest wojna domowa, że wojska rosyjskie, to są siły pokojowe, które starają się zaprowadzić tam pokój. Ukraina miała według nich osiem lat na to, żeby to zrobić, żeby zaprowadzić porządek w Donbasie i Ługańsku. Jak zapytałem, dlaczego poszli na Kijów, to usłyszałem, że to faszyści i banderowcy uciekają przed nimi do Kijowa i wszystko niszczą - opowiadał mechanik. Łagutę nie przekonały filmy w mediach i w Internecie, pokazujące zabitych ludzi na ulicach. - Mówią, że to są fejki, że to aktorzy, że to propaganda. Właśnie dlatego uważam, że cały, ale dokładnie cały rosyjski sport musi być zamknięty, żeby ten ich zwykły Kowalski zaczął zadawać pytania i szukać innych odpowiedzi niż te, które ja dostałem - przyznał Sajdak. Łaguta z dożywotnim zakazem? Trudno w to uwierzyć Zdaniem wielu kibiców, gdy wojna się skończy i sankcje dotyczące rosyjskich żużlowców, zostaną cofnięte, Grigorij Łaguta, powinien mieć dożywotni zakaz startów w polskiej lidze. Zdaniem części żużlowego środowiska, miał go dostać już po dopingowej wpadce, ale zamiast tego szybko ustawiła się kolejka chętnych na jego usługi. Teraz pewnie będzie podobnie. Trudno bowiem uwierzyć, że nie znajdzie się klub w potrzebie, który zatrudni tego żużlowca i kibice, którzy uwierzą, że zależy mu na czymś więcej, niż własny interes.