Organizatorem GP na PGE Narodowym jest PZM. Działacze związku nie kryją się z tym, że nie chcą Gdańska, że to nie jest im na rękę. Już sprzedali blisko 27 tysięcy biletów na przyszłoroczne zawody. Gdyby Gorzów się nie wycofał, to mogło być jednak zdecydowanie gorzej. Kibice, których nie stać na dwa duże wyjazdy mogliby wybrać Gdańsk, bo to byłoby nowe miejsce na mapie, a w Warszawie już byli już kilka razy. Prezes PZM krytykuje pomysł z Grand Prix w Gdańsku. - Były wstępne przymiarki do Gdańska. Z mojego punktu widzenia, z punktu widzenia organizatora Grand Prix na PGE Narodowym, to słaby pomysł. Zaraz zaczniemy się kanibalizować. To byłoby duże utrudnienie - mówił prezes PZM Michał Sikora na środowym spotkaniu z mediami. Gdańsk nie jest dla Warszawy dobrym pomysłem ani za rok, ani w żadnym innym terminie. Nie da się dobrze sprzedać dwóch dużych turniejów w jednym kraju. Już to, że promotor cyklu GP organizuje cztery turnieje w Polsce (poza Warszawą będą: Gorzów, Wrocław i Toruń), jest dla PZM dużym kłopotem. Już cztery rundy w Polsce są problemem - Cztery rundy w Polsce to trochę dużo przy jedenastu rundach. W Moto GP jest dominacja Hiszpanów, którzy mają cztery rundy, ale tam wszystkich jest dwadzieścia. To różnica - zauważa Sikora. Wróćmy jednak do Warszawy i polskiej konkurencji. - W tej chwili runda na PGE Narodowym jest najważniejsza. To wizytówka cyklu. Kiedyś było nią Cardiff, ale przez lata straciło na znaczeniu. Szkoda - kwituje prezes PZM, bo też Cardiff dla Warszawy konkurencją nie jest. Promotor zostawia drzwi uchylone dla Gdańska Temat Gdańska może w każdej chwili wrócić. I to bardzo szybko. Nawet za rok. Gorzów ma co prawda umowę do 2025 i pewnie już drugi raz tematu sprzedaży licencji nie będzie. Wrocław właśnie podpisał umowę na organizację GP w latach 2024-2026. Jednak Warszawa ma umowę ważną jeszcze tylko rok, a Toruń przedłużył kontrakt też tylko na jeden sezon. Rozmawia o kolejnych latach, ale jeszcze nic nie parafował. Może dlatego, że Discovery chce uchylić drzwi dla Gdańsk. Dla promotora wpuszczenie nowego, dużego stadionu, to byłby świetny interes. Za rundy GP na mniejszych obiektach Discovery kasuje 2,5 miliona złotych w ramach licencji. Warszawa płaci jednak więcej. Gdańsk też byłby na tej większej stawce. A przecież chodzi o to, żeby zarobić. I to, że Warszawa i Gdańsk będą się wzajemnie zjadać, nie ma dla promotora znaczenia.