Przed meczem w Częstochowie mówili sobie, że ten mecz wygrać po prostu trzeba. Zespół spod Jasnej Góry złożony z gwiazd, takich jak Leon Madsen, Mikkel Michelsen, Kacper Woryna czy Maksym Drabik musiał na swoim torze pokonać beniaminka, który co prawda świetnie zaczął sezon, ale umówmy się - w konfrontacji z takim rywalem faworytem nie będzie pewnie nawet na własnym torze. Zresztą spotkanie od początku pokazywało, kto tutaj jest typowany do walki o medale. Gospodarze rzucili się na Wilki od pierwszych biegów. Kapitalnie prezentowali się liderzy Włókniarza, czyli Madsen i Michelsen. Nieprzyjemny upadek na "dzień dobry" zaliczył zaś Drabik. Zahaczył o koło rywala, a to potrafi skończyć naprawdę bardzo źle. Jego zespołowi w niczym to jednak nie przeszkodziło, bo Włókniarz w połowie meczu miał 27:15, czyli w zasadzie autostradę do zwycięstwa. Przeciwstawiać się gospodarzom próbowali tylko Doyle i Kasprzak. Debiut złotego dziecka W trzeciej serii startów Wilki nie miały już wyjścia. Tu trzeba było po prostu zaryzykować, zwłaszcza ze zmianami. Rezerwa taktyczna w postaci Andrzeja Lebiediewa za Mateusza Świdnickiego okazała się kompletnym niewypałem. Zresztą, tak naprawdę tutaj gołym okiem było widać, że wszelkie zmiany i tak niczego nie zmienią. Włókniarz był po prostu znacznie lepszy, wygrywał starty i świetnie rozgrywał pierwszy łuk. Goście gubili się już na starcie. W dziesiątym biegu doszło do długo wyczekiwanego debiutu w PGE Ekstralidze. Na torze zamiast Krzysztofa Sadurskiego pojawił się okrzyknięty wielkim talentem Szymon Bańdur. Chłopak bardzo dobrze wystartował, jechał na drugim miejscu, ale szybko spadł na koniec stawki. - Tak czy inaczej będą z niego ludzie. Nie boi się trzymać gazu - skomentował starszy pan siedzący na drugim łuku. I ma sporo racji. Choć Bańdur punktu nie zdobył, wizualnie wyglądał naprawdę dobrze. W przeciwieństwie do swoich starszych kolegów. Piękny bieg na sam koniec. Było już pozamiatane Chwilowe przebudzenie Wilków w czternastym biegu nie dało żadnych nadziei na jakikolwiek punkt, bo strata już na tym etapie była potężna. Wilki jednak starały się zatrzeć plamę po fatalnym początku, a obudzili się Lebiediew, do tej pory jadący kiepsko. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że Krosno w piątkowy wieczór reprezentowało dwóch i pół zawodnika - Doyle, Kasprzak i pół Lebiediewa. Kapitalny wyścig zobaczyliśmy na sam koniec meczu. Madsen, Michelsen i Doyle tasowali się na dystansie. Wydawało się, że Madsen ma defekt, jego motocykl sprawiał wrażenie słabnącego. Po chwili jednak "wrócił do żywych" i dwójka Duńczyków przywiozła kolejne 5:1. To był pogrom. TAURON WŁÓKNIARZ CZĘSTOCHOWA: 56CELLFAST WILKI KROSNO: 34Tauron Włókniarz Częstochowa: 569. Leon Madsen 13+1 (3,3,3,2,2*)10. Kacper Woryna 5 (3,1,1,0)11. Maksym Drabik 10+1 (w,2,3,3,2*)12. Jakub Miśkowiak 9+2 (3,1*,2*,0,3)13. Mikkel Michelsen 12+1 (2*,3,3,1,3)14. Kajetan Kupiec 3+1 (2*,1,0)15. Franciszek Karczewski 4 (3,0,1)Cellfast Wilki Krosno: 341. Krzysztof Kasprzak 9 (2,2,2,1,2,0)2. Vaclav Milik 1+1 (0,1*,0,-,0)3. Jason Doyle 13 (1,3,2,3,3,1)4. Mateusz Świdnicki 2 (2,0,-,-)5. Andrzej Lebiediew 8+2 (1,2,1*,1,2*,1)6. Krzysztof Sadurski 0 (t,0,-)7. Denis Zieliński 1 (1,0,-)8. Szymon Bańdur 0 (0,0)