Artur Gac, Interia: Czy w momencie wybudzenia i odłączenia od respiratora Tomasza Golloba kamień spadł panu z serca? Władysław Gollob, ojciec Tomasza: - Spadł mały kawałek kamienia. Problem polega na tym, że Tomek jest w katastrofalnie trudnej sytuacji obrony życia, a nie poszczególnych elementów funkcjonowania. W dalszym ciągu jego życie stoi pod wielkim znakiem zapytania. Chodzi o wielość obrażeń? - W wyniku tej kontuzji ma bardzo rozległe uszczerbki na zdrowiu. Chodzi o rozbite płuca, poobijane serce, które traci rytm i wymaga wspomagania. Do tego jeszcze dochodzą cztery połamane żebra, przebita opłucna. A na dodatek ma złamany kręgosłup, który promieniuje rozmaitymi emocjami, wynikającymi z - mamy nadzieję - chwilowego paraliżu. To wszystko razem wzięte powoduje, że sytuacja jest bardzo trudna. Cieszymy się jakimkolwiek postępem w ratowaniu Tomasza. A zatem, wracając do pana pierwszego pytania, mamy jeszcze kawałek drogi, by cały kamień spadł mi z serca. Z tego, co pan powiedział, mam nieodparte wrażenie, że lekarze w swoich komunikatach wystosowywanych za pomocą mediów do opinii publicznej przekazują bardziej optymistyczne wiadomości. Natomiast pan wskazuje, że sytuacja ciągle jest bardzo poważna i zagraża życiu. - Proszę przeczytać oświadczenie doktora Marka Harata, który oficjalnie stwierdził, że jest jeszcze bardzo daleka droga do ustabilizowania sytuacji zdrowotnej Tomka, która w medycynie nazywa się "stanem stabilnym". W tej chwili ciągle trwa walka o przeżycie. Myślę, że dopiero za kilka dni będziemy mogli powiedzieć, czy to się udało, czy nadal będzie bardzo ciężko. Z wszystkich wymienionych rozległych urazów, który w tej chwili w największym stopniu zagraża życiu pana syna? - Jego stan internistyczny jest fatalny, bo rozbite płuca, pokaleczone serce i połamane żebra w sumie razem powodują bieżący stan zagrożenia dla życia. Całe szczęście, że minęły cały trzy dni i udaje się to życie podtrzymywać. Mamy nadzieję, że każdy kolejny dzień będzie przynosił niewielką poprawę. W środę poprawa polegała na tym, że przywrócono akcję samodzielnego oddychania, co udało się dopiero po kilku próbach. W momentach, w których lekarze decydują się na częściowe przywrócenie go do świadomości i płytkie odstawienie lekarstw powodujących śpiączkę farmakologiczną, docieramy do Tomasza i syn reaguje na głos. Mamy świadomość, że mamy z nim kontakt. Wielkim optymizmem powiało we wtorek. Lekarz poinformował, że rozpoczyna się proces wybudzania, ale dodał, żeby nie oczekiwać ekspresowego efektu. Mówił o pełnej dobie, a nawet 48 godzinach. Tymczasem po około 9 godzinach pojawił się komunikat, że pana syn został odłączony od respiratora. - Rzeczywiście... Jestem bardzo zadowolony, że doktorzy prowadzący przywracanie Tomka do życia, są pełni optymizmu. To dobrze świadczy o ich zaangażowaniu i talencie. Ta możliwość przewidywania wygranej walki o przyszłość Tomasza jest wartością samą w sobie. Jak osobiście daje pan sobie radę z tą sytuacją, który zawsze spada na bliskich jak grom z jasnego nieba. Dźwiga pan na swoich barkach ciężar tych wydarzeń, czy jest pan krańcowo rozbity psychicznie i fizycznie? - Wie pan, jest ciężko... Ale jeżeli oczekujemy, że Tomek przebrnie przez tę "przygodę" fatalnego wypadku, to my musimy mu w tym sekundować i być dla niego przykładem pełnej fantazji dla potrzeb psychiki Tomasza. Jest nam bardzo ciężko, ale o załamaniach nie ma mowy. Razem z nim będziemy walczyć, nie tylko teraz, jutro i pojutrze, ale również mając perspektywę wielu miesięcy, a kto wie, czy jeszcze nie dłużej. Nie chciałbym nadać niewłaściwej narracji, ale w świetle tego, co pan mówi, kwestia odzyskania pełnej sprawności przez pana Tomasza jest w tej chwili sprawą drugo- lub nawet trzeciorzędną. Obecnie liczy się to, żeby trwale go odzyskać. - W tym kierunku zmierzają starania lekarzy. Mamy nadzieję, że w najbliższych dwóch-trzech dniach stan Tomka ustabilizuje się na tyle, że będzie można powiedzieć: "dobrze, a teraz już przechodzimy do poważniejszych problemów odzyskania i uruchomienia przez Tomasza zdrowia". Czy w tym dramacie można państwa rodzinie jakoś pomóc? - Zabrzmi to paradoksalnie, ale najbardziej potrzebujemy spokoju. Medialnie zrobiono już wszystko w 200 procentach w stosunku do tego, czego można było oczekiwać. To fantastyczne wsparcie jest dla nas budujące, ale ta ciągła indagacja o to, czy żyje, będzie się ruszał lub chodził powoduje, że po trzech dobach mam wszystkiego serdecznie dosyć. Jeśli można, z tego miejsca zaapelowałbym do mediów: "wyciszcie się proszę, na jakiś tydzień, a później być może już będziemy cieszyć się zauważalnym powrotem Tomka do zdrowia". Mam nadzieję, że nasza kolejna rozmowa będzie bardziej sympatyczna, jeśli chodzi o skutek działań medycyny, lekarzy, przyjaciół i wszystkich życzliwych nam osób. Innej możliwości nie ma, mam z pana synem jeszcze tyle niedokończonych rozmów m.in. odnośnie planów startu w Rajdzie Dakar, ale nie tylko. Kiedyś pan Tomasz podzielił się ze mną bardzo osobistym wyznaniem, że nie wyklucza adopcji dziecka. - To świadczy o takich cechach charakteru, które uszlachetniają człowieka. My też mamy z tego satysfakcję. Cieszymy się, że Tomek wtedy, gdy był... przepraszam, jest wielkim sportowcem, ma czas i miejsce na rozważania o takim szlachetnym podejściu do ludzi skrzywdzonych przez los i solidarności ze słabszymi. Mocno trzymam kciuki za powrót syna do zdrowia! - Bardzo dziękuję za wsparcie i myślę, że w przyszłości będziemy rozmawiać w dobrych humorach. Rozmawiał Artur Gac Obserwuj autora na Twitterze