Żużlowa Polska żyła wczoraj dramatyczną sytuacją z Leszna. Podczas DMPJ junior staranował wirażowego. Nagranie z tego zajścia było przerażające. Początkowe informacje napływające do mediów były niepokojące, ale wszystko wskazuje na to, że skończy się na strachu. Sceny z Leszna dały jednak do myślenia. Wirażowy stał tyłem do jadącego zawodnika i zauważył"podbramkową" sytuację dopiero w momencie, w którym było już za późno. - To nie był jakiś jego wielki błąd, ale mógł zachować się nieco lepiej. Należało chociaż kątem oka sprawdzić, czy na wirażu nie dzieje się nic złego - ocenia nam były wirażowy, który prosi o niepublikowanie nazwiska. Igranie ze śmiercią za półdarmo W czasach pracy naszego rozmówcy w jego klubie wirażowy dostawał... 50 złotych za zawody. Oczywiście najpierw musiał przejść szkolenie, za które jednak płacił klub. - Robiłem to, bo po prostu lubię żużel. Zarobki? Lepiej nie pytać. Ryzyko zaś ogromne. Zwłaszcza na zawodach juniorskich - słyszymy. - Sytuacja taka jak w Lesznie na szczęście nigdy mi się nie przytrafiła, ale miałem inną niebezpieczną. Chciałem szybko zapobiec wypadkowi i zabrać łańcuch z toru. Kompletnie w tym wszystkim zapomniałem jednak, że jest on rozgrzany do czerwoności. W ostatniej chwili bardziej doświadczony kolega podał mi kija, którym sobie pomogłem - dodaje. Wirażowy mówi wprost, że ta robota to gra niewarta świeczki. - Nie za te pieniądze. Nie przy takim zagrożeniu. Wiadomo, fajnie jest być blisko tych wydarzeń. Ale zobaczmy, jak to się może skończyć. Ciekawe, czy kolega z Leszna jeszcze będzie chciał to robić - kończy.