Na długo przed pojawieniem się na światowych torach Daniela Bewleya, a nawet Jasona Crumpa fani czarnego sportu mieli okazję podziwiać innego rudowłosego zawodnika o ogromnym talencie i to na dodatek również mówiącego po angielsku. Był nim urodzony 11 grudnia 1958 w Cambridge Michael Lee lub "długi Mike" jak zwykli określać go sympatycy. Rzeczywiście, jego znakiem rozpoznawczym - oprócz bujnej rdzawej czupryny - był dość spory jak na żużlowca wzrost i stosunkowo niewielka tężyzna. Był Gollobem zanim pojawił się Gollob Któż dziś jednak pamięta te akurat jego atrybuty? Dla zawodników w latach osiemdziesiątych był on tym, kim dla o dekadę młodszych żużlowców Tomasz Gollob - prawdziwym wzorem do naśladowania. Imponował im nie tyle wynikami, co przede wszystkim stylem jazdy. Powszechnie uznaje się, że to właśnie on jako pierwszy dokonywał na motocyklu tak zaawansowanej ekwilibrystyki, że podczas pokonywania wirażu trzymał głowę poniżej linii kierownicy. Efektowność szła u Lee w parze z efektywnością - kolejne szczeble kariery pokonywał jeszcze szybciej niż łuki na torze. W wieku 19 lat zadebiutował w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata brązowy medal przegrywając z Ole Olsenem dopiero w wyścigu dodatkowym. 2 lata później - jeszcze jako junior - wywalczył w Chorzowie pierwszy krążek, a w kolejnym sezonie stanął na najwyższym stopniu podium w Goeteborgu. Do dziś pozostaje on trzecim najmłodszym mistrzem świata w historii. Jeździł pod prąd dosłownie i w przenośni Mimo iż godnie reprezentował swą ojczyznę zarówno w indywidualnych, jak i drużynowych zawodach międzynarodowych Lee nigdy nie cieszył się zbyt dużą popularnością w brytyjskim środowisku. Gazeta "Mirror" przyznała mu własną rubrykę, w której komentował wydarzenia ze światu czarnego sportu i przy okazji doprowadzał do szewskiej pasji swych kolegów z toru Po inauguracji sezonu 1984 tamtejszy odpowiednik GKSŻ-u zdecydował się zawiesić go na 5 lat. Powód? Podczas jednego z wyścigów jechał na prowadzeniu, ale sędzia dopatrzył się u niego naruszenia procedury startowej. Lee został odesłany do parku maszyn, lecz zamiast zmierzać do niego w klasycznym stylu... zawrócił i pojechał pod prąd nieomal taranując jadących za nim zawodników. Zawodnik odwołał się od kary, a ta została skrócona do jednego roku. Po powrocie na tor nie zachwycał już jednak tak, jak w swej złotej erze. Mówiło się o nim, że czarny sport zaczął go nudzić. W 1986 spadła na niego kolejna kara, tym razem za niestawienie się na meczu. Wówczas zdecydował się na kolejny urlop od żużla, zakończony w 1991 kilkoma występami w Australii i próbą powrotu do ligi brytyjskiej. Były to ostatnie podrygi jego zawodniczej kariery. Speedway, drugs and rock and roll - Niestety, był on ofiarą swoich czasów, czyli momentu, w którym w świecie speedwaya pojawiły się narkotyki i rock-and-rollowy styl życia - napisze o nim po latach legendarny, po dziś dzień uznawany za najlepszego żużlowca w historii Ivan Mauger. - Jedni zawodnicy relaksowali się pijąc wódkę, inni, w tym ja, palili marihuanę. Wyścigom zawsze towarzyszyła duża presja. Chciałem jakoś odreagować, ale czasami przesadzałem z narkotykami - doda później w rozmowie z Przeglądem Sportowym sam Lee. Zdaniem kolegów z toru, mistrz świata z 1981 starał się używkami wyprzeć z umysłu nie tylko emocje wynikające z kariery sportowca, ale także problemy rodzinne. Jeszcze podczas kariery rozpadło się jego małżeństwo i został mu ograniczony kontakt z dziećmi. Nie było go stać na narkotyki, więc sam zaczął je hodować Jego pierwsze problemy z prawem innym niż żużlowe regulaminy pojawiły się w roku 1997. Został wówczas skazany na 1,5 roku bezwzględnej odsiadki za posiadanie substancji odurzających. - Więzienie nie jest przyjemnym miejscem. Półtora roku w nim to była męczarnia. Fatalnie się czułem będąc przez wiele godzin zamknięty w malutkiej celi. Często wpadałem w depresję, ale nigdy się całkowicie nie załamałem. Również nudziłem się niesamowicie. Zacząłem pisać swoją biografię, ale dużo czasu spędziłem też pracując jako kucharz. Jeszcze cztery lata temu zostałem oskarżony o hodowlę marihuany, ale teraz to już przeszłość i jestem szczęśliwym, choć zapracowanym człowiekiem - opowie w 2011 roku Przeglądowi Sportowemu. Kolejne oskarżenie, o którym Lee wspomniał w przytoczonej wypowiedzi dotyczyło znalezionej w jego domu pokaźnej hodowli marihuany. Mundurowi zabezpieczyli narkotyki o czarnorynkowej wartości około kilkunastu tysięcy złotych. Mistrz świata uniknął kary więzienia tylko dzięki temu, że udało mu się udowodnić, iż nie były one przeznaczone na handel, a własny użytek. Tłumaczył, że jest silnie uzależniony od "trawki", a nie stać go na kupowanie jej u dilerów, więc postanowił hodować własną. Tym razem skończyło się na pracach społecznych. Nawiasem mówiąc, Brytyjczyk nie był do końca szczery z polskim dziennikarzem, gdy mówił o swej przemianie. 2 lata po wspomnianym wywiadzie policja znalazła u niego 12 gram marihuany i 1 amfetaminy, a sąd ukarał go karą finansową w wysokości 600 funtów. Później mistrz świata był również oskarżony o gwałt, jednak w tym akurat wypadku uznano go niewinnym. Obraził się na Woffindena Po zawieszeniu kevlaru na kołek Michael Lee nie odszedł od żużla. Nie miał zbyt wielu alternatywnych ścieżek rozwoju zawodowego, a na czarnym sporcie znał się wszak całkiem nieźle, skoro był wielokrotnym medalistą mistrzostw świata. Próbował swoich sił jako działacz, ale dużo bardziej realizował się jako tuner. Na początku swej kariery z jego pomocy chętnie korzystał Tai Woffinden. Ojciec zawodnika Betard Sparty Wrocław przyjaźnił się z Michaelem Lee, więc po jego śmierci były mistrz świata zdecydował się objąć opieką syna swego druha. Późniejszy 3-krotny mistrz świata bardzo cenił sobie pomoc tak doświadczonego mentora, jednak szybko zrozumiał, że przygotowywane przez niego silniki są za słabe, by móc walczyć na nich o najwyższe cele. Michael Lee ekscentrykiem pozostał jednak długo po zakończeniu ścigania, co udowodnił i wówczas, gdy zauważył w boksie Woffindena silniki od innego mechanika. Obraził się na swojego podopiecznego, wsiadł do samochodu i opuścił stadion zostawiając nastoletniego Brytyjczyka na pastwę losu. Przyszłemu 3-krotnemu mistrzowi świata musiała w tych zawodach pomagać w parkingu jego własna mama.