Mateusz Wróblewski, INTERIA: Po takim spotkaniu w pana wykonaniu chyba radość bije się ze smutkiem, bo choć zdobył pan duży komplet punktów, to zespół przegrał. Janusz Kołodziej, Fogo Unia Leszno: - Nie wygraliśmy meczu, a to jest najważniejsze. Moje punkty nie są ważne. Oczywiście cieszę się, że ich tyle nazbierałem, ale generalnie chodzi o zwycięstwo drużyny. Gdybym mógł oddać swoje punkty, a żeby koledzy dołożyli dwa razy więcej, to wiadomo, że od razu bym się zamienił. Mam po prostu dobry, szybki i sprawdzony sprzęt. Przygotowując się do zawodów nie byłem pewny niektórych rzeczy. Których rzeczy nie był pan pewny? - Startowałem na zupełnie innym silniku. Niektórzy pukali się w głowę, pytali po co to robię, skoro inny silnik mam nienajgorszy. Zawsze chcę jednak jechać lepiej. Na żużlu często jest tak, że trzeba ryzykować, a jak się nie zaryzykuje, to później można pluć sobie w brodę. Startował na trzyletnim silniku Cóż to za silnik? - To wciąż silniki od Ashley’a Holloway’a. Ten jeden, na którym startowałem to "silnik dziadek". Ma 3 lata, jak nie więcej. Widać, że Ashley robi świetną robotę nawet z takim starszym silnikiem, więc warto było zaryzykować i pójść w to, co sprawdzone z dawnych lat. Nowszy silnik, który jest na inne tory miałem jako rezerwowy. W piątek raz na nim pojechałem, w 13. biegu, gdy startowałem wyścig po wyścigu. W moim przypadku jest tak, że jak jadę bieg po biegu, to silnik się przegrzewa i nie mam mocy. Od razu jak trener powiedział, że mam jechać z taktycznej, to ustaliliśmy taką strategię. Nie uważa pan, że ta taktyczna była zrobiona zbyt późno, kiedy wynik meczu uciekł? - Dziękuję trenerowi, bo moja sytuacja była taka, że punkty były już wcześniej potrzebne i po zmianie w pewnym fragmencie meczu miałbym trzy biegi pod rząd. Poprosiłem, bym mógł później pojechać. Wówczas dałem radę, więc dziękuję za to. Skąd taka dysproporcja w zespole? Jest Janusz Kołodziej i długo, długo nikt. - Cały zespół się stara. Dużo trenujemy, koledzy mają dużo sprzętu, robią różne rzeczy żeby było lepiej. Przez fakt, że mi idzie dobrze, nie możemy mówić o nich źle. Oni naprawdę się starają. Tor jest powtarzalny? Był taki sam, jak na przedmeczowym treningu? - Trudno jest w stu procentach zrobić taki sam tor. Był minimalnie inny, ale i tak zbliżony do tego, co jechaliśmy na treningu. W danym momencie trzeba zrobić korektę ze sprzętem i w głowie żeby spojrzeć, gdzie odsypuje się nawierzchnia. Ta na treningu się idealnie tak samo nie zachowywała, ale patrząc, jak inni zawodnicy jadą i jak my jedziemy - musimy to dostrzec i wyczuć. To była ta różnica. Tracił punkty w fatalny sposób Odnośnie toru, rywale dwukrotnie wyprzedzali Bartka Smektałę po krawężniku. Z czego to wynika? - Bartek na pewno się tego nie spodziewał. Gdy prowadzisz, to wydaje ci się, że dojechanie do odsypanego da prędkość. W piątek na wyjściach z krawężnika były przyczepniejsze miejsca i one potrafiły niesamowicie skleić każdego, kto tam wjechał. Zanim Bartek się zorientował, to już było za późno. Czyli prędkość jest, tylko zabrakło myślenia na torze? Choćby w ostatnim wyścigu Bartek Smektała trzymając krawężnik zwyciężył o pół prostej. - Na pewno zrobił też zmiany w sprzęcie i sam sobie chciał udowodnić, że potrafi. Bardzo mu zależało dziś i robił, co mógł. Czasami jest tak, że jeśli się domyślimy o co tak naprawdę chodzi, to jest za późno na reakcję na torze. Na szczęście Bartek wyciągnął wnioski już podczas tych samych zawodów. Czy w zespole pojawiają się nerwy? Ostatnia porażka w Lublinie to był fatalny mecz, z Włókniarzem było lepiej, ale nadal słabo. - Też musimy spojrzeć na to, gdzie pojechaliśmy i z kim jechaliśmy. Przykro, że taką różnicą punktów przegraliśmy w Lublinie, ale mam wrażenie, że Motor się na ten mecz mega dobrze przygotował. Świetnie jechali i byli dopasowani. Tamtejszy tor jest trochę inny. Jeżdżąc tam w młodszych latach jako młodzieżowiec jeździło mi się dobrze. Lubelski owal jest węższy i od razu wszystko jest przez to inne - inaczej pochylone łuki, inne wejścia w łuki. W Lublinie mam wrażenie, że drugi łuk jest kwadratowy. Ma szybkie wejście i od razu trzeba zawrócić. Pierwszy łuk z kolei wymaga praktycznie od razu "zawrócenia", dlatego są tam upadki. To specyficzne. Trzeba być jednym z najlepszych na świecie żeby dobrze punktować. W piątek też mieliśmy mocnego rywala. Co bieg wyjeżdża zawodnik klasy światowej: Madsen, Michelsen, Woryna, Miśkowiak i Drabik. Dziś Maks Drabik pojechał słabiej, ale zwróćcie uwagę jak wystąpił choćby we Wrocławiu. To jest mega wysoki poziom. W takiej drużynie jak ktoś gorzej pojedzie, to się wszystko rozchodzi po kościach. Kołodziej był nerwowy Unia ma trochę inną sytuację... - My mamy taką sytuację, że nie jest nam łatwo. Łatwo o nerwy i łatwo o popełnianie błędów. Muszę powiedzieć, że od czwartku chodziłem zdołowany i zaniepokojony, bo wiedziałem, kto do nas przyjedzie. Miałem takie nerwy, że żałowałem, że zawody są tak późno. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Szczęście od Boga, że mi ten mecz wyszedł. Naprawdę miałem dużo niepokoju i wiem, że muszę nad tym popracować. Zważywszy na pana wynik, chyba te nerwy są motywujące - Motywują, ale w danym momencie potrafią sparaliżować. Kiedy czujesz, że odcina ręce i nogi... Pamiętam, że miałem takie momenty. Nam zależy na tym, żeby dobrze punktować i jechać w play-offach, ale to wszystko nie jest łatwe. W takiej sytuacji liczy się każdy punkt. Pamiętamy pierwszy mecz z Krosnem. Nikt by nie powiedział, że tak się ułoży, a nagle ostatni bieg i musimy podwójnie wygrać. Na treningu przed meczem z Włókniarzem też nie czułem jakiejś pewności. Wciąż przed nami dużo analiz i kombinowania.