Kurtza podczas wspomnianych zawodów mocno podniosło przy wyjściu z łuku. Nie opanował motocykla i upadł. Nadjeżdżający Tero Aarnio nie miał najmniejszych szans by go ominąć, tym bardziej że przecież podczas Zlatej Prilby ściga się w szóstkę, więc miejsca na torze jest jeszcze mniej niż zazwyczaj. Fin staranował Kurtza, uderzając go mocno w plecy. Cały wypadek wyglądał fatalnie, dobrze bawiąca się publiczność zamilkła w jednej chwili. Początkowo wydawało się, że obędzie się bez poważnej kontuzji, ale Kurtz do dziś odczuwa skutki tego zdarzenia. Choć fizycznie z 26-letnim zawodnikiem nie jest źle, to pozostał spory uraz psychiczny i swego rodzaju blokada. A to jak wiemy problem znacznie większy niż połamane kości. Bez stuprocentowego ryzyka w żużlu nie ma się czego szukać. Kurtz ma już możliwość trenować na torze, a nawet startować w zawodach, ale na chwilę obecną nie zamierza nawet o tym myśleć, o czym mówił w wywiadzie dla Speedway Stara. To spory kłopot także dla Orła Łódź, bo forma Kurtza u progu sezonu będzie wielką niewiadomą. Czy Kurtz dobrze robi? Mówi się, że jeśli zawodnik chce zapomnieć o urazie, musi wrócić na tor tak wcześnie, jak pozwala mu na to jego stan zdrowia. Fizycznie z Kurtzem jest już ok, ale żużlowiec z Australii wyraźnie nie ma ochoty na ściganie. Pytanie, czy to dobre rozwiązanie. Wiele razy byli zawodnicy opowiadali, że gdyby nie błyskawiczny powrót po kontuzji, mogli już w ogóle nie pojawić się na torze. Kurtza czeka prawie półroczny rozbrat z żużlem i trudno wierzyć, że nie wpłynie to na jego formę. W 2019 roku groźny upadek podczas słynnych pardubickich zawodów zaliczył także Słoweniec Matic Ivacic. On również wrócił na tor dopiero wiosną, ale przez kilka miesięcy zmagał się z potężnymi problemami natury mentalnej. Znany z waleczności zawodnik odpuszczał w każdej sytuacji stykowej, momentami jadąc niemal na pół gazu. Sporo czasu zajęło mu, aby dojść do porozumienia z własną głową. Kurtz naraża się na podobne perypetie.