51:39 - takim wynikiem skończyła się pierwsza odsłona rywalizacji toruńsko-lubelskiej na Motoarenie. W najbliższy piątek oba zespoły zmierzą się w Lublinie. Drużynie z Torunia wystarczy 40 punktów, by wjechać do wielkiego finału. To byłby ogromny zawód mistrzów Polski, u których już zdiagnozowano problem. Już zimą bili na alarm, gotowy przepis na katastrofę Bardzo wiele mówi się o samych silnikach Ryszarda Kowalskiego, na których ścigają się Bartosz Zmarzlik i Jack Holder. Obaj zawodnicy nie są już tak regularni, do czego wcześniej nas przyzwyczaili. Swoje wpadki notuje także Fredrik Lindgren oraz Dominik Kubera. W przypadku tej całej czwórki ma chodzić nie tylko o sam sprzęt. Zimą ostrzegano Jakuba Kępę, prezesa Motoru Lublin, że może się doigrać. Mowa o posiadaniu czterech zawodników z Grand Prix, którzy nie boją się walczyć o ostatni centymetr toru. Jednak nie urazy, a zmęczenie dało o sobie znać. Głównie przez to mieli polec w Grodzie Kopernika. Rosjanin zauważył ważną rzecz, "byli zmęczeni" Ten sam fakt zauważył lider KS Apatora, Emil Sajfutdinow. Rosjanin z polskim paszportem niedawno wrócił na tor po kontuzji mięśni pośladka. 3-krotny brązowy medalista indywidualnych mistrzostw świata powiedział o tym wprost, jak wyglądali zawodnicy z Lublina po sobotnim turnieju w Rydze. - Nie zazdroszczę im. Widziałem po nich, że byli zmęczeni. Taki jest kalendarz i już jesteśmy przyzwyczajeni. Wiemy, że to najbardziej kluczowy okres - zdradza. Szczęście Motoru jest takie, że rewanż pojadą w piątek, czyli dzień przed zawodami w Vojens. Przed nimi tak czy inaczej spora strata, której łatwo się nie odrobi - To Apator jest teraz faworytem. Na innej krzywej są zawodnicy obu drużyn. Poczucie własnej wartości jest po stronie torunian. Stres jest po stronie chłopaków z Lublina, a to nie pomaga - tłumaczy Jacek Frątczak.