- Przy ulicy Smętnej, blisko cmentarza, był taki punkt, gdzie układano worki z piaskiem. I właśnie tam zobaczyłem drobną kobietę z wielkim charakterem. To była pani Krystyna Kloc, prezes Sparty - mówi nam Janusz Kołodziej, telewizyjny reporter z Wrocławia, który praktycznie całą powódź spędził w redakcji i na zalanych ulicach relacjonując dramatyczne zdarzenia. Kiedy przyszła wielka woda, został na noc w redakcji - Pracowałem wtedy w redakcji sportowej wrocławskiego oddziału TVP, ale kiedy przyszła wielka woda, to wszyscy trafiliśmy do jednego newsroomu informującego o dramacie. To było najważniejsze. W pierwszym dniu zostałem na noc. W trakcie powodzi spędzałem w redakcji 20 godzin dziennie. Relacjonowałem wydarzenia ja i Magda Mołek. Ona potem zrobiła karierę, pojechała do stolicy, a ja zostałem. Na YouTube można zobaczyć programy ze mną z czasów powodzi - wspomina Kołodziej. Historia ze Smętnej to był fragment obrony Wielkiej Wyspy, na której znajduje się ZOO i stadion Olimpijski. Bohaterscy mieszkańcy Wrocławia zrobili tam wszystko, co w ich mocy, żeby uratować ważne miejsca, ale przede wszystkim swoje domy i mieszkania. - Przy tych wielkich chłopach pani Krystyna wyglądała na jeszcze mniejszą, ale to zawsze była silna kobieta. Mnie tamten widok bardzo wzruszył, to było coś niesamowitego - przyznaje Kołodziej. Prezydent Zdrojewski stał po kolana w wodzie - Zrobiłem wtedy nagranie o grupie spontanicznych ludzi z różnych środowisk, których wtedy te worki z piaskiem połączyły. Tam wszyscy zgodnie pracowali i modlili się, żeby te zrobione przez nich umocnienia wytrzymały, żeby zatrzymały wodę. Pamiętam, jak na wałach pojawił się ówczesny prezydent Bogdan Zdrojewski, jak ludzie do niego podchodzili i pytali, co to będzie. Wały były już namoknięte, nadwątlone, a szła kolejne fala. Staliśmy wtedy z prezydentem na bosaka, po kolana w wodzie i kręciliśmy jego wypowiedź dla telewizji. Źle to wyglądało, ale Wielką Wyspę udało się uratować - przypomina nasz rozmówca. Kołodziej pamięta, jak w czasie powodzi jechał na mecz żużlowy do Zielonej Góry. - Dzięki ludziom omijaliśmy zalane tereny. Mówili: oglądamy pana, pomożemy. Starsza pani powiedziała mi: "Ja tylko panu wierzę. Bo, jak pan mówi, że nie zaleje, to nie zaleje". Kiedy jeździliśmy na materiały, to ludzie przynosili nam nawet jedzenie. To były piękne chwile w trudnych czasach - kwituje Kołodziej. Wróćmy jednak do obrony Wielkiej Wyspy i stadionu. Ostatecznie nie został on zalany, ale tereny wokół, to było jedno wielkie grzęzawisko. I choć powódź skończyła się 6 sierpnia, to planowany na 30 sierpnia turniej Grand Prix stał pod wielkim znakiem zapytania. - Do przytopienia Stadionu Olimpijskiego zabrakło niewiele, Krysia i jeszcze kilka osób z klubu dzielnie pracowało przy umocnieniu wału przeciwpowodziowego w okolicach stadionu. Na szczęście udało się, mimo to mieliśmy poważne wątpliwości, czy Grand Prix powinna się odbyć, wszak wodę ciągle wybijało ze studzienek, teren wokół - mimo upływu półtora miesiąca od powodziowej kulminacji - nadal był podmokły - czytamy wypowiedź prezesa Sparty Andrzeja Rusko z albumu na "25-lecia WTS". Tomasz Gollob testował stadion przed Grand Prix Dodatkowo pogoda w ostatnich dniach przed zawodami była fatalna. Sparta poprosiła Tomasza Golloba, by przetestował tor. Mistrz to zrobił i uznał, że nie widzi przeszkód, by Grand Prix doszło do skutku. Bez obrońców Wielkiej Wyspy nie byłoby to możliwe. - Znaczna część miasta znalazła się pod wodą. Mieszkańcy tzw. Wielkiej Wyspy bronili przed zalaniem m.in. Stadion Olimpijski. Wśród nich na pobliskich wałach przeciwpowodziowych znaleźli się działacze WTS-u z prezes Krystyną Kloc na czele. I wygrali z żywiołem. Kiedy szefowie klubu pokazali potem gościom z zagranicy film o niedawnej powodzi, ci nie mogli uwierzyć, że udało się doprowadzić do zawodów i że odbyły się one bez najmniejszego zgrzytu - czytamy w jubileuszowym albumie. Grand Prix na grzęzawisku wygrał Greg Hancock, który dziś jest trenerem juniorów we wrocławskim klubie. Gollob był trzeci. Czytaj także: 48 godzin, które wstrząsnęło klubem. "Powiedział, dziś nie przyjedziemy"