Bartosz Zmarzlik odpadł w pierwszej fazie sprintu przed GP na PGE Narodowym. Przegrał z Janem Kvechem o 0,03 sekundy. Zmarzlik zauważył jednak, że pomiary były błędne i ruszył na organizatorów ze smartfonem. Rozpętała się dzika awantura. Bartosz i jego brat Paweł nie przekonali jednak dyrektora Phila Morrisa do swoich racji. Zmagania nie zostały powtórzone, choć na telewizyjnej transmisji pojawił się czas, w którym Zmarzlik był szybszy od Kvecha o 0,1 sekundy. Nagły zwrot akcji w najbogatszym polskim klubie. A już byli na to zdecydowani Organizatorzy Grand Prix rok temu popełnili na PGE Narodowym ten sam błąd Organizatorzy zaczęli zasłaniać się tym, że w systemie mają inny czas niż ten, który widzieli wszyscy widzowie na ekranach. Dowodzili, że czas w systemie jest właściwy i na jego podstawie dokonuje się kwalifikacji. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że rok temu mieliśmy w Warszawie identyczną sytuację. - Rok temu również był problem z synchronizacją czasów z transponderów i z systemu. To wynika ze specyfiki obiektu w Warszawie. Zapewne popełniono ten sam błąd techniczny co rok temu - słyszymy od osoby, która pracowała przy organizacji Grand Prix 2024 w Warszawie. - Wtedy problem dotyczył Roberta Lamberta. Czas jego przejazdu w wynikach, czyli w tzw. systemie nie zgadzał się z tym, który był na telewizyjnych grafikach. Dla Roberta Lamberta zrobiono jednak wyjątek Oczywiście system pokazywał gorsze czasy Anglika, który w tej sytuacji w ogóle nie powinien znaleźć się w sprincie. Był za Polakiem Dominikiem Kuberą. Wówczas jednak podjęto decyzję o tym, żeby powtórzyć przejazd z powodu tej nieścisłości. To tylko pokazuje, że ekipa organizująca Grand Prix stosuje podwójne standardy. Zresztą po tamtym zdarzeniu z Lambertem zapadła decyzja, że od teraz liczyć się będą wyniki z transpondera, a nie z systemu. Wygląda na to, że ma to zastosowanie do innych nacji niż Polska. Podwójne standardy w Grand Prix. Tego nie wolno robić Zmarzlikowi A stosowanie podwójnych standardów widzimy nie pierwszy raz. Dwa lata temu wyrzucono Zmarzlika z Grand Prix w Vojens, bo w kwalifikacjach pojechał w kevlarze bez logotypów sponsora cyklu. Tymczasem w trakcie tegorocznej inauguracji GP w Landshut aż pięciu zawodników wzięło udział w ceremonii wyboru numerów startowych bez odpowiednich strojów. Żeby było śmieszniej, to dostali na to zgodę szefa żużla Armando Castagni. Cała ta sytuacja z piątkowych kwalifikacji i sprintu pokazuje ogromny bałagan. Nikt też nie chce wziąć odpowiedzialności za popełniane błędy. Najbardziej boli jednak to, że organizatorzy potrafią tę samą sprawę ocenić na dwa sposoby. I dziwnym trafem pokrzywdzonym jest zawsze Polak. Nasi działacze boją się, że to nie ostatni taki numer z drugiej strony. A najbardziej obawiają się tego, żeby organizatorzy nie zrobili czegoś głupiego w trakcie ostatniego Grand Prix na PGE Narodowym. Zawody ma oglądać około 50 tysięcy na trybunach i pół miliona przed telewizorami.