Pawlicki był kiedyś uznawany za talent czystej wody, podobnie zresztą jak jego trzy lata młodszy brat, Piotr. Obaj jednak mocno wyhamowali w rozwoju i o ile Piotr wciąż ściga się w PGE Ekstralidze, o tyle Przemysław balansuje już na granicy lig. Sezon 2023 spędził na zapleczu, był tam gwiazdą, ale nikogo to za bardzo nie przekonało. Sam Pawlicki zresztą powiedział, że pomiędzy ligami jest przepaść. Teraz wraca do PGE Ekstraligi, by udowodnić że sportowo jeszcze nie jest stracony. Pawlicki będzie nadal jeździł w Falubazie, który poprowadził do awansu, a drużyna wygrała wszystkie mecze w lidze. Postanowiono więc w nagrodę zostawić jego oraz Rasmusa Jensena. Z klubem pożegnali się Krzysztof Buczkowski, Luke Becker i Rohan Tungate. Pawlicki musi jednak wspiąć się za kilka miesięcy na swoje wyżyny, bo jeśli powtórzy tak kiepsko sezon jak np. 2022, może wylecieć z obiegu już na zawsze. A przecież to naprawdę utytułowany zawodnik, wicemistrz Polski 2017. Pawlicki nie zostawił złudzeń. O tym przed biegiem nie myśli Jacek Dreczka zapytał Przemysława Pawlickiego o to, czy ma dla niego znaczenie, z kim jedzie w danym biegu. Odpowiedź nieco zaskoczyła. - Absolutnie mnie to nie interesuje. Nie patrzę na to. Jakie to ma zresztą znaczenie? Oczywiście podjeżdżając pod taśmę, dowiaduję się z kim jadę. Znamy się i potrafimy rozpoznać po różnych elementach - wytłumaczył żużlowiec Falubazu. - Nie rusza mnie nawet stojący obok Matej Zagar - dodał ze śmiechem, dopytany przez prowadzącego. Przed Przemysławem Pawlickim jeden z najważniejszych sezonów w karierze. Wraca do PGE Ekstraligi już nie jako gwiazda z kłopotami, tylko zawodnik który mocno stracił na renomie. Jego kiepskie występy spowodowały, że prezesi z elity nie za bardzo się nim interesowali. W Falubazie niejako nie mieli wyjścia, bo po pierwsze ciekawych opcji nie byłoby zbyt wiele, a po drugie rezygnacja z lidera po awansie wydaje się całkowicie sprzeczna z logiką.