Choć Mateusz Szczepaniak twierdzi, że nie ma żalu do włodarzy GKM-u Grudziądz, że zatrudnili więcej zawodników, niż miejsc w składzie, to jednak wskazuje na fakt, że kiedy negocjował kontrakt z prezesem Marcinem Murawskim nie było mowy o dodatkowej konkurencji w składzie. - Większy skład wyszedł później niż rozmowy i podpisanie kontraktu ze mną. Zarząd sam tego nie wiedział. Tak wyszło i później się okazało, że musi być walka o skład. O Glebie Czugunowie dowiedziałem się chwilę przed prezentacją zespołu. Byłem jego obecnością zaskoczony, jak wszyscy zawodnicy, którzy tam byli - mówił Mateusz Szczepaniak w Magazynie PGE Ekstraligi na antenie Eleven Sports. Wbił szpilkę mistrzowi świata Szczepaniak nie omieszkał przejść obok niedyspozycji Nickiego Pedersena. Klub wsadził się na minę desygnując go do jazdy w ostatnim spotkaniu. Pedersen wyjechał do dwóch wyścigów, a jednego z nich nie dokończył. - Nie wiem co by było, gdybym był w składzie. Może bym odjechał wyścigi do końca... - mówi Szczepaniak. - To jest Pedersen. On nigdy nie odpuszcza. Myślał, że jest gotowy. On ma swoje problemy. Ja się z nim nie porównuje i nie zamierzam. Chciał próbować i nie wyszło mu. Osobiście jestem mocno rozczarowany tym, że nie jeżdżę. Założenia były inne... Chce się ścigać, szukam ścigania. Byłem w Czechach, w Niemczech, ale wiadomo, że chciałbym jeździć w lidze w Polsce - dodał Szczepaniak. Brak spokoju Walka o skład to także walka z nieustanną presją. Mateusz Szczepaniak zdaje sobie sprawę, że gdy tylko przegra wyścig, w następnym spotkaniu zastąpi go kolega z zespołu. - Z mojej perspektywy wygląda to tak, że jak jest decyzja, że jadę w meczu, to w głowie są myśli, że nie ma żadnego miejsca na błąd. Za pierwszym strzałem musi się udać, a to nie ułatwia sprawy. Inaczej będę zmieniany - tłumaczy zawodnik GKM-u. - Po treningach nie czuję się gorszy niż inni w drużynie. Biegi wygrywam - dodaje.