Podczas wyścigu żużlowego raczej mało kto dojeżdża do mety bez choćby jednego strzału od rywala. Zdarza się to jedynie w sytuacji, gdy dany zawodnik urwie się ze startu i dotrze do mety tak daleko z przodu, że nikt nie będzie miał możliwości podjęcia z nim walki. Pozostała trójka jednak często jedzie w kontakcie i regularnie obsypuje się żużlowym materiałem, niejednokrotnie fundując rywalowi porcję materiału prosto na twarz. Zawodnicy są do tego przyzwyczajeni, mają tzw. zrywki przy goglach. Tak czy inaczej podobna sytuacja wcale nie jest przyjemna, a potrafi być niebezpieczna. Maciej Janowski samo uczucie szprycy na twarzy porównał kiedyś do jedzenia chałwy. - Rzeczywiście, coś w tym jest - śmieje się Piotr Świst. - To też zależy od techniki jazdy, bo niektórzy jeżdżą z otwartą buzią. I wtedy to się dopiero człowiek nałyka. Wówczas naprawdę jest to uczucie porównywalne do jedzenia chałwy. Trzeba oczywiście ten granit wypluwać na bieżąco, ale człowiek już nad tym nie panuje. Deflektory minimalizują szprycę w tym sensie, że ona nie idzie tak wysoko, tylko gdzieś tam przy torze zostaje. Tym samym mniej leci na twarz zawodnika z tyłu. Guma powoduje, że materiał leci płasko - tłumaczy. Szpryca potrafi być nie tylko nieprzyjemna, ale także bardzo niebezpieczna. Może przyczynić się do kontuzji. - Gdy Simon Wigg jeździł kiedyś z pełnym kołem, szpryca od niego powodowała upadki rywali. To naprawdę mocny strzał. Teraz jest podobnie. Jak się dostanie ciężką, mocną szprycę, to się motocykl zatrzymuje. Słabnie w ciągu chwili. Do tego na torze potrafią zdarzać się kamienie. Kiedyś w Częstochowie dostałem pod kolano, a nie miałem nakolanników. Dokończyłem zawody, idę pod prysznic, a tam krew i dziura w skarpecie. Musiałem jechać i szyć ranę - kończy Piotr Świst. Widzimy zatem, że ten jakże oczywisty element rywalizacji żużlowej może w bardzo realny sposób zakłócić zawodnikowi jazdę w biegu, a nawet doprowadzić do jego kontuzji. Bydgoscy kibice pamiętają sytuację z 2004 roku kiedy to jadący z poważnym urazem miejscowy matador Michał Robacki otrzymał potężny cios szprycą prosto pod kontuzjowane żebra i momentalnie stracił oddech. Heroizm spowodował, że cudem dojechał do mety, dowożąc wygraną w meczu. Na prostej przeciwległej zwyczajnie zemdlał i spadł z motocykla. To najlepiej obrazuje, jak duże problemy może żużlowcowi zapewnić otrzymanie strzału spod koła rywala. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź