Już w kilku meczach tego sezonu oglądaliśmy obrazki, gdy zawodnicy z jednej drużyny wozili się po płotach, walcząc między sobą o 1 punkt. Takie sceny można było obejrzeć w meczach Krono-Plast Włókniarza Częstochowa, czy też NovyHotel Falubazu Zielona Góra, ale problem dotyczy też wielu innych drużyn. Życie napisze czarny scenariusz dla mistrza Polski. Zmarzlik odejdzie? Moda na kontrakty motywacyjne Kibice patrzą na takie sceny z zażenowaniem. Żużlowcy żenady jednak nie czują. A ten brak taryfy ulgowej dla kolegi z zespołu łatwo w ich przypadku wytłumaczyć. Wszystko wynika z takiego, nie innego systemu premiowania. Jest teraz moda na tzw. kontrakty motywacyjne. Żużlowiec dostaje, dajmy na to 8 tysięcy za punkt, ale za ten sam punkt może dostać dopłatę pod warunkiem zdobycia określonej liczby punktów w całym sezonie. Czyli przykładowo klub płaci 8 tysięcy za punkt po meczu, ale jeśli w rozgrywkach zawodnik zgarnie 200 punktów, to za każdy otrzymuje dodatkowo 2 tysiące. Bardzo często stosowane są też drabinki punktowe, gdzie dwucyfrowa zdobycz jest przepustką do raju. Zawodnik ma płacone 8 tysięcy za punkt jeśli zdobędzie ich nie więcej niż 9, a jak zgromadzi 10 i więcej, to wtedy stawka wynosi już 10 tysięcy. Nic dziwnego, że potem koledzy z drużyny idą na noże. Jeśli ten 1 punkt daje im 10 "oczek" w meczu, to oznacza to wypłatę wyższą o 20 tysięcy złotych przy założeniach, jakie przedstawiliśmy. To rozwiązanie często niszczy atmosferę Z punktu widzenia prezesów kontrakty motywacyjne są jak najbardziej ok. Podpisując je, mogą powiedzieć, że "pieniądze leżą na torze", że "nie szastają kasą na lewo i prawo". Z drugiej strony, to rozwiązanie dobre dla kasy klubu nie jest dobre dla atmosfery w szatni. Żużel ma bowiem swoją specyfikę. Nie ma w nim premii za zwycięstwo dla drużyny, a premie dla poszczególnych zawodników są uzależnione od ich zdobyczy punktowej. Nie ma problemu, jeśli zawodnicy danej drużyny jadą na 5:1 lub 3:3 i zajmując miejsca: pierwsze i drugie w pierwszym przypadku oraz drugie i trzecie w drugim przypadku. W takiej sytuacji ten drugi i trzeci dostają punkt bonusowy, który jest płacony tak samo, jak normalny punkt. Problem jest, gdy jadą na 1:5, bo wtedy tylko jeden z nich zdobywa punkt, a bonusa wtedy nie ma. Właśnie w takiej sytuacji koledzy z drużyny stają się największymi wrogami. Gollob brał ryczałt i nie musiał się tym przejmować Kilka lat temu rozważano pomysł, by wprowadzić w żużlu coś w rodzaju premii za zwycięstwo dla drużyny. Były nawet gotowe rozwiązania na to, jak podzielić potem całą premię między zawodników. Finalnie sprawa jednak upadła. Najlepszym rozwiązaniem byłyby zapewne ryczałty dla żużlowców za mecz. Kiedyś Tomasz Gollob podpisywał takie kontrakty, że miał stałą stawkę za każde spotkanie bez względu na to, ile punktów zdobędzie. I potem Gollob dokonywał na torze cudów, holując kolegów z drużyny, czy też próbując ciągnąć za uszy tych, którzy jechali na końcu stawki. Kilkanaście lat temu ryczałty były modnym rozwiązaniem. Mogły na nie liczyć te największe gwiazdy. Teraz się ich nie płaci, a przez jakiś czas były nawet zakazane. Uznano bowiem, że to nie jest normalne, żeby ktoś dostawał nawet i 100 tysięcy za mecz w sytuacji, gdy nie wiadomo, ile punktów w nim zdobędzie. Rzucają milionami. Chcą zdetronizować Motor