Kamil Hynek, Interia: Czy PGE Ekstraliga przerosła Arged Malesę? Jakub Zborowski, dyrektor zarządzający klubu z Ostrowa: Ja tego tak nie odbieram. Nas "zabił" regulamin i termin podpisywania umów z zawodnikami. Kiedy po wywalczeniu awansu wchodziliśmy na rynek, ten był już doszczętnie rozgrabiony. Wyciągnęliśmy pomocną dłoń do Chrisa Holdera, który po kiepskich sezonach w Apatorze znalazł się na rozdrożu i na tym nasze opcje się kończyły. Prezes Górski i tak obiecywał zawodnikom, że po wygraniu eWinner 1. Ligi zostawi cały skład. - Bo ci chłopcy zasłużyli na szansę. Może i dzierżymy zero w tabeli, może i jesteśmy czerwoną latarnią, ale nie mamy czego się wstydzić. Nasze mecze nie są nudne. Nie można zawodnikom odmówić ambicji. Oni wypruwają sobie żyły na torze. Boli mnie tylko, jak czasami słucham komentarzy ekspertów, którzy się z nas jawnie nabijają. Zapraszam do klubu, chętnie pokażę jak to wygląda od kuchni, jaki to jest ciężki kawałek chleba. W produkowaniu mądralińskich i tęgich głów jesteśmy mistrzami bez podziału na wagi. Teraz zrobilibyście coś inaczej? - W Ostrowie najważniejsza była, jest i będzie atmosfera. To się nie zmieni. Nie można pozwolić sobie jednym fałszywym ruchem na to, żeby rozsadzić ten zespół od środka. Zamienić przysłowiową siekierkę na kijek bardzo łatwo, a poza starszym Holderem nikt nie dawał widoków, że podniesie poziom drużyny. Dziewięć kolejek. Zero punktów, ostatnie pozycja w tabeli, siedem oczek straty do bezpiecznej, siódmej lokaty. Nie oszukujmy się jesteście już praktycznie dwoma nogami w eWinner 1. Lidze. - Proszę to wyraźnie zaznaczyć, spadek Arged Malesy nie będzie katastrofą. Szanse na utrzymanie są matematyczne, ale nasz prezes zwykł mawiać, że wiara czyni cuda i my wierzymy do końca. Co nie znaczy, że nie jesteśmy też realistami. Znamy terminarz i wiemy ile zostało nam meczów do końca fazy zasadniczej. Podobno chociaż skok na kasę się udał. - No tak. Często nam to wytykają (śmiech). Dla nas przygoda z PGE Ekstraligą, choć prawdopodobnie jednoroczna jest przed wszystkim fajną zabawą. Każdy chciałby znaleźć się na naszym miejscu. My do niej wróciliśmy po dwudziestu czterech latach przerwy. Mimo porażek uważam, że warto było. Mamy wspaniałych i oddanych kibiców. Zabrzmi to dziwnie, ale daliśmy im trochę radochy. Nie moją intencją jest dokonywać teraz egzekucji na Ostrowie, ale jak cię widzą, tak cię piszą, a wiadomo, że wynik drużyny jest tym oknem wystawowym. - On przykrył całą gamę niewidocznych gołym okiem plusów. Rozwijamy się, klub wszedł na wyższy poziom na wielu obszarach. To znaczy? - Do klubu wszedłem w lutym, ale regularną pracę zacząłem na początku sezonu. Mieliśmy trzy miesiące, żeby zrobić burzę mózgów, zastanowić się, co zmienić, w jakim kierunku pójść. Aktualnie finalizujemy rozmowy z firmą, która stawia systemy zarządzania nie tylko dla korporacji, ale i organizacji sportowych. Jestem bardzo zadowolony z tych kilkunastu tygodni. Grupa PR-owa i marketingowa tworzy zgrana paczkę, świetnie się uzupełnia. Plan na następne miesiące? - Nie zdejmujemy nogi z gazu, pracujemy na pełnych obrotach. Ciągle coś próbujemy udoskonalać. Jak czegoś potrzebujemy, to prezes Waldek Górski staje na rzęsach, żeby nam pomóc. Naszym oczkiem w głowie są strefy GOLD i VIP, które tworzyliśmy od podstaw. Chcemy je jeszcze na przyszły sezon dopieścić. Konkurencja nie śpi więc nie będę za dużo zdradzał, ale powiem tylko tyle, że zamiast rewolucji wolimy ewolucję. Kibiców pewnie najbardziej interesują sprawy stricte sportowe. - To jest czas wytężonych rozmów ze sponsorami, konstruowania dla nich nowych ofert. Wdrażamy dużo mechanizmów, żeby ta nasza ostrowska rodzina regularnie się rozrastała. Mimo łomotów frekwencja na spotkaniach Arged Malesy w granicach 5-6 tys. nie jest najgorsza. Ostrów będzie się bił w kolejnym sezonie o natychmiastowy powrót do PGE Ekstraligi? - Weszliśmy nie na moją działkę, ale z tego co wiem pion sportowy działa, żeby ten skład nie był słabszy niż w bieżącym roku. To inaczej, będziecie faworytem do awansu? - Nie mamy na to gotowej recepty, ale pan Górski, czyli ojciec klubu ani myśli zapuszczać korzeni na zapleczu PGE Ekstraligi. A on lubi postawić na swoim. Czasami, jak tupnie nogą, to wszyscy uciekamy gdzie pieprz rośnie, dlatego nie wypada mu nie zaufać (śmiech). Ale poza tym to facet do rany przyłóż. Potrafi się każdym zaopiekować. Gdyby nie on Ostrovia już dawno zniknęłaby z żużlowej mapy. Kasa w Ostrowie się zgadza? - Nie zaglądam do pokoju księgowej, ale żaden z zawodników Arged Malesy nie powinien narzekać. Nasi żużlowcy mają płacone na bieżąco i ten sygnał idzie w Polskę. Nie oszukujmy się, żużlowcy patrzą gdzie ta płynność jest zachowywana. U nas nie ma żadnych zatorów, a stabilność finansowa to jedna z głównych podstaw funkcjonowania klubu. Jeżeli zawodnik X odbiera telefon od prezesa, czy menedżera Mariusza, to znak, że dzwoni rzetelny płatnik. To taki utarty slogan, że ktoś ogląda każdą złotówkę po dwa razy zanim ją wyda, ale u nas tak jest. Nie nagniemy budżetu za żadne skarby. Niezłą laurkę wystawiłeś prezesowi. Będzie chyba podwyżka. - Słodzę, ale z ręką na sercu, nie poznałem w tym światku bardziej uczciwego człowieka. Jak się negocjuje ze sponsorami, kiedy zespół jest czerwoną latarnią ligi i nieuchronnie zmierza ku degradacji szczebel niżej. - Normalnie. Serio. U nas głównymi mecenasami są akcjonariusze oraz ludzie, którzy razem z panem Waldkiem i Mariuszem Staszewskim budowali ten klub od zera. Oni nie są nastawieni na lokowanie produktu. Nasze relacje nazwałbym bardziej partnerskimi niż biznesowymi. Sponsorzy Arged Malesy nie urwali się z choinki, oni czują żużel jak mało kto. Posłużę się może hasłem, które idealnie charakteryzuje lokalną brać. Jest niecenzuralne, ale lepszego nie znajdziemy: chxx z wynikami Ostrovia jesteśmy z wami. Mało macie powodów do radości więc cieszą was małe rzeczy? - Sport to zabawa. Pamiętajmy o tym. Ludzi dotykają nieporównywalnie większe tragedie niż spadek ukochanego ośrodka. Kiedy Berntzon pokonywał Zmarzlika stadion unosił się do góry. Nas cieszy każde zwycięstwo, remis biegowy. Czujemy, że nawet ten mały sukces jest przez naszych fanów doceniany. Mamy świadomych kibiców, oni nie zakładają różowych okularów, zakładali, że o to utrzymanie będzie szalenie ciężko, choć przy odrobinie szczęścia pewnie liczyli, że sprawimy niespodziankę. Jak przystało na beniaminka zapłaciliście frycowe? - Brutalnie na własnej skórze przekonaliśmy się z czym się tę PGE Ekstraligę "je". Potłukliśmy sobie boleśnie cztery litery, ale spokojnie, otrzepiemy się z kurzu. Wnioskuję, że świetnie pasuje ci to ostrowskie środowisko. - Ja, chłopak z zewnątrz, z bananem na buzi wsiadam w auto czuję jakbym jechał do siebie do domu. W naszym wywiadzie sprzed pół roku powiedziałeś, że medal z Ostrovią za kilka lat to nie science-fiction. Przyznasz, że na dziś brzmi, to jak bujanie w obłokach. - Nie oszalałem. Trzymamy w garści wszystkie niezbędne składniki, począwszy od zaplecza, przez stadion, po oddanych kibiców, żeby spełnić to marzenie. Jeśli znów znajdziemy się w gronie najlepszych drużyn w kraju, to nie będziemy workiem treningowym do okładania. Napsujemy sporo krwi potentatom. To paradoks, szorujecie pod dnie w PGE Ekstralidze, ale za to idziecie jak burza przez nowopowstałe rozgrywki PGE Ekstraliga U24. To będzie taka nagroda na otarcie łez jeśli je zwyciężycie? - No i w razie wygranej, za rok nie będziemy mogli bronić mistrzostwa. Ubolewam nad tym, że nie wszystkie kluby podeszły do tej PGE Ekstraligi U24 poważnie. Władze polskiego żużla powinny zastanowić się, czy podobnego pomysłu nie przenieść na grunt eWinner 1. Ligi, bo ten produkt przy profesjonalnym podejściu jest atrakcyjny i ma duży potencjał. Jak bumerang wraca temat KSM-u w PGE Ekstralidze. - To są kwestie, które trzeba poddać dogłębnej analizie. Niektóre kluby mają podpisane z zawodnikami długoterminowe kontrakty. Tort z pieniędzy podchodzących z praw telewizyjnych jest dzielony na osiem części, dopuszczenie do elity następnych dwóch ekip spowodowałoby opór prezesów. Dawniej już to przerabialiśmy. - Ponoć nie wchodzi się do tej samej rzeki. Jestem za rozważnym wprowadzaniem różnych regulacji. Nie wiem, czy jest na tylu klasowych zawodników, którzy wnieśliby konkretną wartość do PGE Ekstraligi. KSM i dziesięć zespołów to pójście na kompromis? - Kupiłbym ten format. Ale to tylko moje zdanie. Tylko, że z czysto biznesowego punktu widzenia KSM, to nic innego jak karanie bogatych. Postawmy się w położeniu klubu, który ma prężnie prosperujący marketing, osoby, które ściągają sponsorów hurtowo. Czy to byłoby sprawiedliwe? To ciekawa idea, żeby wyrównać potencjały klubów z mniejszych i większych miast oraz tych, które wchodzą do PGE Ekstraligi. No i ten nieszczęsny beniaminek, który z góry jest skazany na zagładę. - Nie dość, że zbiera resztki z pańskiego stołu, to jeszcze parkuje na rok.