Kibiców przed przyjściem na stadion nie powstrzymał nawet lekko padający deszcz. Może i ich drużyna zawodzi, ale na trójmiejskich fanów czarnego sportu nie powiemy złego słowa. Gospodarze do niedzielnego meczu przystąpili z jednym celem. Nikt nie wyobrażał sobie kolejnej przegranej, która znacznie przybliżyłaby zespół do wstydliwego spadku z ligi. Przyjezdni też nie zamierzali wracać do swoich domów na tarczy. Ich apetyty na wywalczenie pełnej puli wzrosły zwłaszcza nieco ponad tydzień temu, kiedy wywieźli z trudnego terenu w Bydgoszczy meczowy remis. Ku zdziwieniu sympatyków gości, Zdunek Wybrzeże, niesione fenomenalnym dopingiem swoich sympatyków, postawiło całkiem solidny opór i po niemrawym początku rozkręcało się z wyścigu na wyścig. Rybniczanom momentami zależało aż za bardzo. Na dzień dobry z nawierzchnią toru zapoznał się już młodzieżowiec - Kacper Tkocz. Na całe szczęście nie stało się mu nic poważnego. Podczas gdy ROW przeżywał swego rodzaju kryzys, na torze szaleli Rasmus Jensen, Jakub Jamróg, Adrian Gała i Timo Lahti. Nic więc dziwnego, że uśmiech nie znikał z twarzy kibiców, którzy po raz pierwszy w tym roku mieli powody do radości. Tak kolorowo nie było w obozie panów w zielonych kevlarach. Kiepską niedzielę ma za sobą na przykład Nicolai Klindt. Duńczyk najpierw w nienajlepszym stylu powrócił na gdański obiekt, a następnie jego ukochany Liverpool przegrał bój o tytuł mistrza Anglii. Podopieczni Eryka Jóźwiaka nie zamierzali użalać się jednak nad sympatycznym 33-latkiem i stale podkręcali tempo, aż wreszcie przed biegami nominowanymi zapewnili sobie upragnione zwycięstwo. W końcówce oglądaliśmy wręcz pogrom, bo aż cztery ostatnie gonitwy kończyły się drużynowym zwycięstwem zespołu z Trójmiasta. Efekt? 53:37 i ogromny kamień z serca, który spadł nie tylko zawodnikom, ale i obawiającym się spadku kibicom. ROW Rybnik ma teraz sporo do myślenia. Już wydawało się bowiem, że na naszych oczach wyrasta kolejny faworyt do awansu, a tymczasem na ziemię dość niespodziewanie powaliła ich ostatnia ekipa rozgrywek. Gdańszczanie powinni pójść teraz za ciosem. W przeciwnym wypadku za parę miesięcy czeka ich nerwówka zamiast spokojnych wakacji. Kolejny mecz już 29 maja w Łodzi.