Plaga kontuzji w drużynie z Leszna zwiastowała spadek. Zespół został zbudowany w taki sposób, że każda strata powodowała olbrzymi ból głowy sztabu szkoleniowego. Jak się okazało w najmniej oczekiwanym momencie odżyli ci, którzy zawodzili przez większą część sezonu. Wszystko za sprawą jednego człowieka. Kibice chcieli go posadzić na ławce, odżył w najważniejszym momencie Fogo Unia najwięcej może zawdzięczać Peterowi Johnsowi, którego jednostki spisują się rewelacyjnie. Od kilku tygodni szaleje na nich Grzegorz Zengota, a w ostatnim meczu również Bartosz Smektała. 26-latek otrzymał ją od wspomnianego Zengoty i w jego jeździe nagle nastąpiło przełamanie. Polak zdobył dwanaście punktów w bardzo ofensywnym stylu, a przecież jeszcze niedawno zarzucano mu bojaźliwość i brak waleczności. Mówiło się głównie o aspekcie mentalnym. Natomiast często powtarzany slogan o tym, że sprzęt buduje i rujnuje znów się potwierdził. Smektała na sprzęcie Brytyjczyka potrafił pokonywać Emila Sajfutdinowa i Patryka Dudka. Na tych silnikach ograł Zmarzlika Pierwszy szał na silniki Johnsa miał miejsce parę tygodni temu, kiedy ściągnięty do Leszna Ben Cook potrafił ogrywać choćby Mikkela Michelsena na jego własnym torze. Za Australijczykiem trzy pierwsze mecze w życiu w polskiej lidze i to z nie byle kim, po których jego średnia biegowa wynosi blisko 2,00 pkt/bieg. Kolejnym z nieoczywistych przypadków był Michael Jepsen Jensen, który w swoim pierwszym meczu w PGE Ekstralidze po czteroletniej przerwie potrafił na sprzęcie Petera pokonać Bartosza Zmarzlika. Jednym z klientów jest także Przemysław Pawlicki. Zawodnik zielonogórskiego Falubazu również w ostatnim czasie znajduje się na krzywie wznoszącej. Tak przygotowywali się na jedno z najważniejszych spotkań w tym roku Wracając do leszczynian, to Johns dał im ostatnią nadzieję na utrzymanie w najlepszej lidze świata. Wydawało się, że mecz z Toruniem będzie przegrany, wszak podchodzili do niego bez Kołodzieja, Lebiediewa i Ratajczaka. Teraz z tak dysponowanym Smektałą mogą śmiało myśleć o wygranej w Zielonej Górze, czy zwycięstwach na własnym torze z Wrocławiem i Gorzowem. Kiedy eksperci skazywali Unię na pożarcie, to sztab szkoleniowy nie próżnował. Ostatnie tygodnie były bardzo wyczerpujące, wiele treningów, ale nie tylko. Były również nieoficjalne mecze towarzyskie z drużynami z Poznania oraz Bydgoszczy. Starty spod taśmy przeciwko rywalom najwidoczniej pomogły, bo jest to świetne przygotowanie do zawodów, aniżeli ściganie się z wiatrem. - Tak postanowiliśmy i wspólnie w parach potrenowaliśmy z Bydgoszczą i Poznaniem spod taśmy. To przyniosło dobre skutki, bo lepiej rywalizować, niż ścigać się z wiatrem. Jeśli znajdziemy kolejnych sparingpartnerów, to oczywiście, że to powtórzymy. W tym przypadku akurat te dwa kluby miały taką potrzebę, więc znaleźliśmy na to czas - kończy szkoleniowiec leszczyńskiej Unii.