Choć dziś trudno w to uwierzyć, to podczas pierwszego w historii sezonu polskiej ligi żużlowej mistrzostwo wywalczyła drużyna z Warszawy. Ba! We wspomnianych rozgrywkach stolicę reprezentowały aż dwa zespoły - poza wspomnianym PKM-em również drużyna Okęcia. Choć po inauguracyjnej edycji żaden z tych klubów nie odgrywał już pierwszoplanowej roli w świecie speedwaya, to Warszawa nie zginęła z jego mapy. Legia Warszawa jeździła na żużlu Lata pięćdziesiąte i tak zwana "liga zrzeszeniowa" to dekada prosperity żużlowej sekcji CWKS Legii. Do zespołu ściągano największe gwiazdy naszego kraju - Alfreda Smoczyka z Unii Leszno, Pawła Waloszka ze Świętochłowic, braci Kaiserów z Gorzowa czy Tadeusza Wikaryjczyka z Gdyni. Wojskowy dream team nigdy nie zdołał jednak sięgnąć po mistrzostwo. W latach 60 doszło do fuzji z zespołem Neptuna Gdańsk i warszawska sekcja przeniosła się nad morze. Kilka lat później została przejęta przez Wybrzeże. Rok wcześniej swoje żużlowe plany zarzucili działacze stołecznej Skry. Powód? Zupełnie błahy - warszawskich kibiców nie interesował czarny sport. Żużel już wówczas uchodził za rozrywkę dla małomiasteczkowej gawiedzi - w Lesznie, Bydgoszczy czy Rybniku przyciągał tłumy, zaś w stolicy trybuny świeciły pustkami. Po transformacji ustrojowej podejmowano wiele prób reaktywacji warszawskiego speedwaya. W 1996 zorganizowano na Gwardii finał indywidualnych mistrzostw Polski, a 4 lata później drużyna wystartowała nawet w lidze. Po trzech sezonach (jednym pod gwardyjskim szyldem, a dwoma jako WKM) stolica zrezygnowała całkowicie. Podejmowano jeszcze próby startów w zawodach młodzieżowych, ale na dobrą sprawę Warszawa została skreślona z mapy żużlowej świata. Grand Prix zaczęło się od klapy Wróciła na nią dopiero w 2015 roku, za sprawą turniejów Grand Prix organizowanych na Stadionie Narodowym. Pierwszy z nich - niesamowicie mocno reklamowany - zakończył się jednak niestety kompletną klapą. Tor był fatalnie przygotowany, zawodnicy uczestniczyli w licznych wypadkach, a na domiar złego doszło do awarii maszyny startowej. Zawody zakończono po 12 biegach. 4 kolejne edycje skutecznie zmazały wstyd po pierwszych śliwkach, które jak to zazwyczaj bywa, okazały się robaczywe. Podczas każdej z nich Stadion Narodowy wypełniał się do ostatniego krzesełka. Co bardziej optymistyczni warszawiacy wierzyli, że to coroczne święto da fundament pod powrót Warszawy do ligowych rozgrywek. Rozwój czarnego sportu w stolicy został zatrzymany przez pandemię COVID-19. Turnieje Grand Prix w 2020 i 2021 nie odbyły się. Zostały przełożone na maj bieżącego roku, ale nieoficjalnie już mówi się o tym, że do ścigania znów może nie dojść. Stadion Narodowy może bowiem stać się szpitalem tym razem nie dla ofiar pandemii, a wojny w Ukrainie. Słoiki z bigosem i pomysłem na żużel Jak więc marzyć o powrocie ligi, skoro Warszawę przerasta póki co organizacja jednego turnieju w roku? Co gorsza, trudno dziś znaleźć obiekt, który mógłby posłużyć za tor nowego klubu. Narodowy ma inne imprezy, zaś stary Stadion Gwardii stał się własnością policji i zamknięty przez nią popada w kompletną ruinę. Jest rzeczą aż dziwną, że w całej Warszawie nie znaleźli się jeszcze ludzie mogący popchnąć ten temat do przodu. Tamtejszemu speedwayowi nie grozi już przecież problem sprzed kilkudziesięciu lat. Do Warszawy przybywają za pracą i edukacją tabuny mieszkańców "żużlowych" miast - Torunia, Lublina, Zielonej Góry, Bydgoszczy czy Gorzowa. Stołecznym miłośnikom czarnego sportu pozostaje już chyba tylko wiara w to, że któryś z nich przywiezie do największego w Polsce miasta nie tylko słoiki z domowymi specjałami, ale też pomysł na rozkręcenie żużlowej drużyny.