136 turniejów Grand Prix musiałby wygrać Bartosz Zmarzlik, żeby zarobić 10 milionów złotych. Tyle Iga Świątek zgarnęła po wygraniu ostatniego turnieju Rolanda Garrosa. Życia by mu nie wystarczyło, żeby to zrobić Zmarzlik potrzebował 9 lat, żeby zwyciężyć w 21 turniejach, więc jest absolutnie niemożliwe, żeby zrobił to, o czym piszemy na wstępie. Zmarzlik stojąc przy kasie, może się jednak pocieszać tym, że w tym roku jego przychody z wszystkich źródeł powinny przekroczyć 10 milionów i przy wydatkach na poziomie 1,2 miliona złotych powinno mu zostać około 9 milionów w kieszeni. Na Grand Prix Zmarzlik nie ma się jednak szansy dorobić. I to pomimo tego, że Discovery po przejęciu cyklu podniosło pulę nagród do pół miliona złotych za turniej. Zmarzlik przy odrobinie szczęścia dostanie te pół miliona za cały rok jazdy na bardzo wysokim poziomie. W pięciu z sześciu dotychczasowych zawodów jechał w finale, trzy razy stał na najwyższym stopniu podium. W Grand Prix liczy się prestiż, a nie pieniądze Kiedyś żużlowcy narzekali, że w Grand Prix "zarabiają na waciki", a były już dyrektor cyklu Ole Olsen odpowiadał im, żeby nie narzekali, bo w Grand Prix liczy się prestiż, a nie pieniądze. Olsen tłumaczył, że medaliści mogą liczyć na dobre kontrakty w klubach i świetne umowy sponsorskie. Jeśli tak spojrzeć na to wszystko, to Zmarzlik czerpie z GP pełnymi garściami. Ma 2 miliony z Orlenu, a 6 milionów z umowy z Platinum Motorem Lublin. Reszta, w tym Grand Prix, to są drobne fuchy. Jakby jednak nie spojrzeć zestawienie żużlowej Grand Prix z innymi popularnymi w Polsce sportami indywidualnymi wypada kiepsko. Przy 10 milionach Igi w Roland Garrosie blednie wszystko. Jednak nagroda dla zwycięzcy Grand Prix (73 tysiące) wygląda słabo nawet na tle tego, co Świątek zarobiła za zwycięstwo w turnieju WTA w Warszawie. A było to niecałe 140 tysięcy. Skoczek ma 70 tysięcy na czysto Zmarzlik może z zazdrością spoglądać na skoczków, którzy w jeden pucharowy weekend są w stanie zgarnąć 145 tysięcy. Za jeden wygrany turniej i zwycięskie kwalifikacje kasują ponad 70 tysięcy. Na czysto, bo nie mają, jak żużlowiec, kosztów uzyskania przychodu. Nie muszą mieć silnika, który kosztuje nawet i 40 tysięcy. Żużlowa Grand Prix wymięka przy skokach i tenisie, ale już porównanie z bieganiem i kolarstwem jest dla speedwaya całkiem niezłe. Piszemy o bieganiu i kolarstwie, bo te dyscypliny zyskują u nas na popularności. Matej Mohoric ze Słowenii za wygranie ostatniego Tour de Pologne dostał 110 tysięcy złotych. To premia za wygranie klasyfikacji generalnej i dobre miejsca w poszczególnych etapach. A było ich siedem, więc jakby to wszystko rozbić, to ta nagroda nie jest przesadnie wysoka. Nadludzki wysiłek i kąsające osy Jeszcze gorzej wygląda to w zawodach Iron Mana, gdzie pula nagród nie przekracza 20 tysięcy, a zwycięzca dopłaca do interesu ponad 10 tysięcy. Tak było w ubiegłorocznych zawodach w Szwajcarii, gdzie wpisowe wyniosło 16 tysięcy, a główna nagroda wyszła na poziomie niespełna 5 tysięcy. I żeby ją zgarnąć, trzeba było pokonać 38 kilometrów w wodzie, 1800 kilometrów na rowerze i 422 kilometry biegiem. Prócz nadludzkiego wysiłku uczestnicy zmagali się z bezlitośnie kąsającymi osami. Jednak na bieganiu w maratonach można już nieźle zarobić. Nagrody w ulicznych biegach w Europie sięgają 20 tysięcy za wygraną. W Polsce można zarobić nawet trzy razy tyle lub dostać mały samochód. Nawet biegi w niewielkich miejscowościach wiąż się z premiami rzędu 500 do tysiąca złotych. Trochę tych imprez jest, więc jeśli ktoś jest szybki i silny, to mógłby z tego żyć. Zmarzlik na bieganie się z pewnością nie przerzuci. Najbliżej mu do kolarstwa. Dużo jeździ rekreacyjnie. Zdarzało mu się jednak trenować z profesjonalistami, którzy chwalili go za technikę jazdy. Dotrzymywał im zresztą kroku, więc czemu nie. Żużlowiec musiałby jednak wtedy celować w wygraną w Tour de France, gdzie płacą niecałe 50 tysięcy za wygranie etapu i 2,2 miliona za zwycięstwo w całym tourze.